Lato w pełni więc fruwamy jak te pszczółeczki, tylko z miasta do miasta. Aczkolwiek powracamy jak bumerangi. w tym sezonie powróciliśmy np. do stolicy żeby w spokoju odwiedzić Muzeum Narodowe. Janka najbardziej zainteresowało jak opuścić ten przybytek, mistrzowie malarstwa nie zrobili na nim wrażenia, a bitwa pod Grunwaldem wcale nie jest taka imponująca z bliska. Wiem- nie znam się, nie doceniam polskiej sztuki itd. No ignorantka normalnie i trudno. Dalej to już tradycyjnie, metro, tramwaje, autobusy. Tym razem w biurze obsługi pasażera otrzymaliśmy darmowe, wielorazowe wejściówki do metra i instrukcję obsługi jak zachować się w czasie kontroli w komunikacji miejskiej aby usprawiedliwić przemieszczanie się za darmochę.
Ze stolicy udaliśmy się do Krakowa ( ponownie), z całkiem zacnym noclegiem w domu pielgrzyma, kto bogatemu zabroni. Tv nie było ale Internet pierwsza klasa, chociaż i tak nie było kiedy z niego korzystać. Najistotniejszy punkt programu- wycieczka do Ojcowskiego Parku Narodowego autobusem z przyczepką na rowery. spacer w klapeczkach basenowych po skalistym szlaku, również zaliczony.
Z Krakowa powróciliśmy w domowe pielesze, bo ja czyli matka Jana miałam do obrony pracę magisterską i nie mogło mnie na tej zacnej imprezie zabraknąć. Później siedzieliśmy w domu aby udać się po dyplom. W trasie powrotnej wdepnęliśmy do Gross-Rosen. To muzeum zaciekawiło Janka w dużo większym stopniu. Czyli zainteresowania ma po mamusi. Nie- nie jest za mały, nie zrywał się w nocy ani nie zaczął moczyć, za to zadawał mnóstwo pytań rozpoczynających się od- dlaczego?.
Na dzień dzisiejszy zakończyliśmy wojaże, gościną u ojca chrzestnego i jego jakże zacnej małżonki zamieszkujących teren Niemiec w odległości 738 km od naszego lokalu mieszkalnego( pod warunkiem, że się nie zgubię po trasie, bo wtedy jest o 100 więcej). Mimo braku Żabek na każdym rogu, Biedronek i Lidlu nieczynnym w niedzielę a w soboty ino do 21 daliśmy radę. Odważyłam się przemieszczać po obszarze landu i poza pojazdem osobowym marki seat i nieco się różni od polskich dróg. Na wioseczkach jest bardzo wąsko, wszędzie pod górkę albo z górki, miejsc parkingowych jak na lekarstwo i kiepskie oświetlenie wieczorową porą. Za to mieszkańcy uśmiechnięci i życzliwi. Jakość jazdy nieporównywalnie lepsza gdyż: każdy przestrzega przepisowych szybkości, zwalniają pas jak człowiek chce zjechać z pasa rozbiegowego, jak wyprzedzam autobus który mknie 90 z prędkością 110 to nikt mi za zadkiem nie trąbi, nie mruga i nie siedzi na zderzaku. Bardzo pilnują dystansu co wynika z wysokich kar i wędrujących radarów, które mogą stać w różnych dziwnych miejscach. Jasiek znów zdziwił się nikłą ilością przejść dla pieszych i faktem, że może wszędzie przejść przez ulice tylko musi uważać na auta. Mają tu również idealne jak dla mnie połączenie wiejskich klimatów z potrzebami mieszczuchów- asfalt na drogach dojazdowych do pól uprawnych ;). Widoki zacne, tym razem wdrapaliśmy się na punkt widokowy żeby sobie na Weibern z góry rzucić okiem. Urocze miasteczko aczkolwiek z uwagi na fakt, że leży w dolinie jest tu chłodniej.



