wtorek, 8 lutego 2022

Covidowa paranoja i my

     Tak wygląda w skrócie nasza codzienność. Posiłki białkowe wspomagające chorobę nowotworową, zdalne nauczanie, czerwony kinekt na x- boxsie ;) zdemolowane ołówki automatyczne pozostawione sam na sam z Jankiem, i malarstwo o wysokim stopniu abstrakcjonistycznego pierwiastka. 

    Koszt miesięczny takiego zestawu obiadowego to bagatela 500 zł. Leki, paliwo, no i normalne jedzenie, owoce. Młodego basen, potrzebne rzeczy na co dzień i dlatego wkurza mnie pozbawione znajomości tematyki- masz przecież 500 +. Yhmm mam i nie wpadaj więcej na kawę jak nie rozumiesz, nie mamy o czym najwyraźniej rozmawiać. Ile mnie kosztuje nie tylko materialnie ogarnięcie tej naszej codzienności to tylko ja wiem i ktoś z zewnątrz patrząc na wycinek naszej wegetacji rości sobie prawo do wygłaszania sądów. Co zrobić? Wyeliminować i zachować dystans dla własnego zdrowia psychicznego i spokoju wewnętrznego. 
    Mimo wszystko jakimś cudem Jan pokonuje kolejne etapy usamodzielniania się. Poniżej przygotowany przez niego własnoręcznie i osobiście posiłek. Ciepłe parówki, dwie kanapki z czekoladowym masłem i dwie ze zwykłym, ps. tych ostatnich nie zjadł, a masła starczyło na 4 inne kanapki. Ważne ,że samodzielnie. Zaparzył sobie również dzbanek herbaty i przy tej czynności nauczył się, że przy operowaniu gorącym czajnikiem należy zachować czujność , bo boli jak się rozgrzanego metalu dotknie.


    Ustawicznie i cyklicznie prowadzimy edukację domową - uzupełniającą niedobory. Tu zadania z kolejności wykonywania działań. do tego doskonalenie literki k, do skutku aż będzie to czynność w pełni automatyczna. Niestety niektóre rzeczy trwają u młodego bardzo długo i każda ma znaczenie i przekłada się na rozwój nowych umiejętności. Utrwalamy również adresowanie kopert, pisanie listów, odwzorowania lustrzane. Nie chce mi się, zmuszam się wręcz, żeby po raz enty usiąść i tłumaczyć od nowa. Samo się jednak nie zrobi. zamiast tego lekce sobie warzę kurz na parapetach, tłuste włosy  i trzydaniowe posiłki z deserkami. Soryyy taki mamy klimat;)

    Siedzę sobie w tym domu, siedzę, leżę, stoję, chodzę, schylam się, ogólnie aktywnie spędzam czas wymuszonej kwarantanny o czym w części końcowej. I tak sobie przeglądam galerię w telefoniku i patrzę na te rozczochraną czuprynę. Dzwonię do salonu fryzjerskiego gdzie za podcięcie końcówek przed pseudo pandemią płaciłam złotych 15 naście a miła pani mówi 40-ci, za dwa cm podcięcia? Nie dziękuję bardzo. Miłego dnia. No i naoglądałam się you tuba z filmikami o wpadkach fryzjerskich przy obcinaniu włosów metodą made in home i pomyślałam co mi tam, są na tyle długie, że nawet jak nie wyjdzie to w kitkę zwiążę.


Od myśli do czynów. pięć recepturek , ostre nożyczki ,lustro i tniemy. Jakby co  krótkie włosy też mi do specyfiki urody pasują, powiedziałabym ,że jak marchew do groszku. 
    Narobiłam sobie kiteczek i cyk ZA ( co jest istotne ) recepturką , rozpuściłam włos opitolony, w  
sposób barbarzyński i gwałtowny, tudzież nieumiejętny i starając się trafić nożyczkami tam gdzie powinnam i zachować przy tym jakiś poziom obcinałam sobie kawałek po kawałku, kawałeczku i...


tyle żem sobie skróciła owłosienia. Tak się patrzę teraz na to zdjęcie i siwych włosów tu nie widać a tyle ich mam na łepetynie. No, ale ucięte, zrealizowane, kolejny krok umycie czupryny i sprawdzenie co też mam na głowie za cudo. 


    Widok na tylną część czupryny, całkiem zacnie chociaż widzę kilka kłaczków, ale nie będę ich ruszać. Jak zacznę wyrównywać to faktycznie mi włosów zabraknie.

Tu zaś w całej rozciągłości - ja przodkiem ku obiektywowi. Mnie się w końcu kolor czupryny podoba i kształt w sumie też, aczkolwiek kolejne podcięcie gdzieś w okolicach grudnia. 


    Przymusowy pobyt w domu w najbliższych tygodniach dwóch wymusił konieczność organizacji synowi większej ilości czasu wolnego, w sposób twórczy, tudzież pożyteczny. Ciepło jest więc prace na zewnątrz możemy realizować.[Obejście ogarnąć, syf naniesiony wiatrem pozgarniać, i tak o to syn mój pracuje ramię w ramię z matką. 



Uśmiech ten zwodniczy jest, uwierzcie mi na słowo, że widoczny tu osobnik pracy fizycznej nie lubi a już takiej w której można się pobrudzić albo zmęczyć to w ogóle. Istotne, że mimo obiekcji i oporowania, robi. Długo i nieco z pozycji przymusu ale liczy się efekt końcowy. 
    Teraz pozwólcie, że przejdę do zasadniczej części postu- obecności covida - srovida w naszym domostwie sielskim i spokojnym . 
    Wszystko zaczęło się około trzech tygodni temu. Janowi zabłyszczały oczy i skóra zmatowiała, zwolnił, zastopował, ścichł aż w domu cisza w uszach dzwoniła nieznośnie. Kolejny dzień przyniósł 39 stopni gorączki, poty i senność, zmęczenie takie które nie pozwalało na krześle posiedzieć. Temperatura mimo paracetamolu 500 w czopkach na zmianę z syropem utrzymywała się cały czas na 39 stopniach. pojawiły się dreszcze i mimo że termometr pokazywał co pokazywał, chłopiec mój chłodny był, zimny wręcz. Dodzwoniłam się do rejestracji, bo wiecie lepiej żeby to lekarz obejrzał i żeby w karcie chorobowej było, i usłyszałam, że opcji dostania się do przychodni brak. Pacjentów zatrzęsienie i po 7 już numerków brak. Jakby się stan pogarszał mam dzwonić po karetkę. Ok. Co zrobić? Nie zostawię młodego bez opieki ani go ze sobą rano ciągnąć do przychodni nie będę. Zatem czekamy. Nocka nieprzespana ale sytuacja w normie. Rano gorączka spadła do 38, odstawiłam leki przeciwgorączkowe, bo u nas gorączka to dobry objaw, już kiedyś pisałam o skutkach gorączki u dziecka z deficytem więc nie będę tego czynić ponownie. Młody pod pierzyną, dużo picia, płynne jedzenie, termometr regularnie pod pachą i wieczorem o 18 tej zasnął. Obudził się następnego dnia po 10 rano bez żadnych objawów chorobowych. Tak oto doszłam do wniosku, że to była kolejna trzydniówka. Etap drugi- przelazło na matkę, ból gardła , ból oczu ale taki że na świat przez dobre kilka godzin nie byłam w stanie patrzeć. Dom zostawiony sam sobie, a ja z głową pod kołdra unikając kontaktu ze światłem, niczym wampirzyca. Wieczorem przeszło. Ból gardła potraktowałam lekami do ssania i parówkami z ziół. Do przychodni nawet nie dzwoniłam, bo i po co albo to pierwsze zapalenie gardła? Nawet jak covid to i tak leków nie ma tylko objawowe. Po trzech dniach przeszło. Jednak nie ma lekko załapał się i ojciec mojego syna na to ustrojstwo. Ból gardła, sam bez temperatury i innych atrakcji. Tu do lekarza dzwonię, żeby chociaż osłuchała czy w płucach ok. No ale szanowna kobita prowadząca uznała że takowej potrzeby nie ma i żeby monitorować. Po rozmowie z naszą panią pielęgniarką ustaliłyśmy ,że leczymy moimi sposobami szarlatańskimi i uzupełniamy o inhalacje z soli fizjologicznej. W ten oto sposób w przebiegu leczenia srovida użyliśmy: paracetamolu, sebidinu, soli fizjologicznej, szałwii, mięty i rumianku. Wspierająco pierzyny i łóżka oraz snu dużej ilości. Żyjemy a czas choroby to trzy dni. No i zaszła konieczność pobytu na Sorze i profilaktycznie wykonania wymazu. No i są dwie słabe kreski. Przechorowany na końcówce. Jednakże izolacja domowa, dla delikwenta a dla mnie i Janka kwarantanna domowa.
    Co ja sobie pomyślałam w tym momencie to moje i nie nadaje się absolutnie do cytowania. Odebrałam osobnika ze szpitala, zajechałam po trasie po ziemniaki, żebyśmy z głodu nie padli i do chałupy. Późnym popołudniem dzwoni sanepid. Mąż izolacja 0d -7.02 do tu uwaga uwaga uwaaaaaaga 09.03. a co jak szaleć to szaleć, ale chwilunie bo tu coś nie tak jest bo ma wpisaną izolację w szpitalu. Yhmmm poczekam na telefon niech pani sprawdzi. Po godzinie ponowny kontakt z sanepidem. Werdykt: jedna izolacja domowa do 16.02 i dwie kwarantanny do 23.02. No k...wa Boże widzisz i nie grzmisz. 16 tego mamy wizytę u ortodonty i raczej nie dotrzemy. 25 go kolejną po leki dla męża. Normalnie ciśnienie 200. Ale radosna jak ten słowiczek dama po drugiej stronie drucika, oznajmia ,że jak zrobimy sobie wymazy i wynik będzie negatywny to zostaniemy z kwarantanny zwolnieni. Dooooobra zatem na googla i rozpoznanie terenu. Mam kody- aha czekam na smsy w miejscem i terminem badania. Pik pik pierwszy dotarł - jutro 8.30 Szpital miejski. Za moment drugi jutro 8.30 MCZ przychodnia. Taki mały żarcik systemowy. Dobra zrezygnowałam z przychodni i nazajutrz czyli wczoraj 08.02 o godzinie 8,30 udałam się na wymaz do pobliskiego kontenera posadowionego w pobliży szpitala miejskiego. Raz dwa i po wymazie. co za sadysta to wymyślił pytam. Dostałam kodziki na odbiór wyników i czekam cierpliwie a tych ani widu ani słychu. Oczywiście nie zapytałam kiedy będą. Paradoksem jest, że mówię do babki z sanepidu, że owszem byliśmy chorzy ale miesiąc temu a ta że przepisy są jakie są. No są. Beznadziejne i bez sensowne. I tak oto po raz kolejny utknęliśmy w czterech ścianach z covidem niewidką w tle. Dobrze, że na chemioterapię już nie jeździmy bo byłoby nieciekawie. I tak to się kręci. Lek na covida mam, procedury mam i gównianą kwarantannę na dwa tygodnie również mam. Dziękuję za zapytania czy coś nam trzeba dostarczyć, w tym jako ciekawostka tylko dwa od osób spokrewnionych. Co poradzić trudne sytuacje pokazują brzydotę ludzkiego odlicza. I tak ten świat skonstruowany jest. Pewnie jest to po coś, ma jakiś sens i znaczenie. Co ma dostrzec tym razem? Czego się nauczyć? Jakie wnioski wyciągnąć? Czasem przemknie mi przez myśl, że ten mój brat dokonał idealnego wyboru i za chwilę strachu ma spokój ot tej ziemskiej gmatwaniny. No ale ja mimo wszystko lubię być żywa i wkurzona czasem na maksa, i lubię poobserwować. i analogicznie dokonać oceny. Ale budzi się we mnie niepochamowana wręcz potrzeba spakowania manatek i wybycia do ciepłych krajów, bez informowania o nowym miejscu pobytu. Ciche tipi na słonecznym wybrzeżu. I kiedyś tak właśnie zrobię. Wyjadę najdalej jak mnie poniesie.