niedziela, 30 stycznia 2022

Alfa i Omega

Mimo niesprzyjającej aury pogodowej, zmuszona byłam w dniu wczorajszym udać się do Wrocławia. Po co? Do dentysty tym razem z młodym. Po konsultacji ortodontycznej okazało się, że skomplikowana sytuacja fizjologiczna w paszczy młodego wymaga usunięcia sześciu zębów mlecznych. 

Oczywiście pojechaliśmy na konsultację tylko z jednym ułamanym a wyszło jak zawsze. Po konsultacji j/w okazało się, że zęby - weg i nakładamy aparat stabilizujący, i że to co teraz ma w buzi to efekt braku opieki ortodontycznej po poprzednich zabiegach. Eh okazuje się ,że żadna ze mnie alfa bo nikt mi nie podpowiedział, że cos takiego jak stabilizator uzębienia jest i że trzeba go było zamontować. Trudno lepiej późno niż wcale. 

Zatem po otrzymaniu telefonu ,że 28.01.2022 na godzinę 14;30 zwolniło się miejsce na sali operacyjnej. Taaa operacyjnej , bo na żywca to mam w nosie niech rosną krzywe. Jednakże w związku z faktem zapodania młodemu narkozy wycieczka musiała odbyć się pojazdem osobowym marki Seat Leon koloru niebieskiego. K...a samochodem po Wrocławiu. Ja- z półprzytomnym potomkiem, na siedzeniu obok, o wadze 55 kg. Ale jak nie ja to kto? 

Dobrze, że na popołudnie, więc zaplanowałam intensywny poranek. Młodemu dowód muszę wyrobić, przy okazji zgłosić zgon zwierza w wydziale podatkowym więc plan obejmował wyruszenie o 8 do Ratusza Miejskiego, następnie tankowanie i ku poliklinice stomatologicznej trasą S8. Co się mogło nie udać? 

Wstaję sobie rano, zadziwiająco wyspana, jasno coś, 8;30. Yhmmm to plan się realizuje po zbuju. Piec, węgiel przytaszczyłam, zasypałam. pożywienie dla zostawionego męża samopas na cały dzień i już mkniemy do urzędu. Kolejna górka- zdjęcie nie takie. Ja cież pi pi pi, ja nie mam czasu biegać po fotografach. Ale poszłam i zrobiliśmy świeżutkie zdjęcia. Dobra załatwione, zwierz też zgłoszony. Ruszamy dalej tankować. Z drobnym poślizgiem wyruszamy. 

Sama trasa bez niespodzianek, prosto, długo i nudno. Dojechałam do Wrocławia, masakra ruch jak w Rzymie. Jakoś dotarłam pod bramę kliniki, o mały włos nie wpakowując się pod tramwaj. Kto wymyślił tramwaje w mieście pytam. Dobra skręciłam, wjechałam poszukuję miejsca do parkowania. Jak wszędzie po kiego parkować tak ,żeby się jeszcze ktoś zmieścił, ważne ,że ja pan i władca bmw mam miejsce. a nawet dwa. Mać, mać , mać. Dobra zatem próba zaparkowania w pobliżu i jak najbliżej. Parkingu brak, ale widzę dziki wjazd na trawniczek, zatem cyk i wjeżdżam. Wszystko pięknie fajnie, tylko za słaby łuk wzięłam i zahaczyłam zderzakiem o słupek.  No cóż dawno nic nie urwałam w aucie, nie zarysowałam, nie wgniotłam. Wylazłam z pojazdu, wściekła na maksa obejrzeć straty. Drzwi ok, szukam dalej a tu mój zderzaczek zwisa smętnie z jednego boczku. Stanęłam i badam - odleci czy nie odleci. Po obdukcji stwierdzałam, że jak 90km/h  na powrocie pojadę to nie odpadnie- może. Dobra zatem wcisnęłam zderzak na zatrzaski otrzepałam umorusane ręce, bo błocko po kolana - stolica mać. Wrocław, wielkie miasto. Dobra poszliśmy dokumentację uzupełnić, po półgodzinie w rejestracji, na drugie piętro po skierowanie od ortodonty, żeby wiedzieli jakie zęby  usunąć. Dobra czekamy, aż nas zawołają. 

Oto i my. Wywiad. Młody na fotel usiał, upewnił się ,że żadnych zastrzyków nie będzie tylko wyciąganie zębów. Pani dr założyła mu na twarz maseczkę z gazem i za moment chłop śpi, spacyfikowany. Matka czyli ja zostałam wyproszona z sali operacyjnej i poinformowana ,że mam powrócić za jakieś 60 minut. Dobra myślę, kawa, myślę posiłek, myślę picie. I miejsce parkingowe może pod drzwiami się zwolniło. Dobra zatem idę. zlazłam na dół. Coś mnie tknęło, żeby schodami. Auto jak zostawiłam tak stało ze smętnie oberwanym zderzakiem. Dopchnęłam obuwiem zatrzask ku widocznemu zaskoczeniu parkującego tuż obok osobnika płci męskiej. Bosz jakby nigdy z buta zderzaka w aucie nie wciskał. O jest i miejscówka. Zatem ostrożnie i pomalutku, byłam zawróciłam zdemolowany pojazd i uniknąwszy tym razem dalszych kontaktów z elementami pionowymi wyjechałam bez większych niespodzianek. Przeparkowałam i idę po kawę. A tu pusto. Automat nie działa, drugi również. W ogóle jakoś ciemno w środku, alarm przeciwpożarowy wyje. Nie ma prądu. Młody w trakcie zabiegu. Wyszła pielęgniarka i uspokaja, że generator jest więc bez obawy. Pan który czekał za nami w kolejce został jednak poproszony o opuszczenie obiektu. Zostaliśmy my, wszyscy sobie poszli. Dokończyli, wybudzany Jan był na stole, teoretycznie doszedł do siebie. Windy nie działają więc czeka nas powolne schodzenie z trzeciego piętra. Po drodze obrzygał dwa piętra poprawił na parterze i poczuwszy się lepiej potuptał do pojazdu. Z grubsza pozacierałam ślady, ale nie było kogo poprosić o posprzątanie bo żywej duszy w budynku nie było. Zrobiłam co mogłam.

I to nie koniec perypetii. Jak? pytam, mam poruszać się po Wrocławiu w którym nie działa sygnalizacja jeżeli z działająca ledwo sobie radzę? Oto jest pytanie o sens istnienia. Raczej nie zamierzam tu nocować więc zrobiłam to co rasowa blondynka  w mojej sytuacji robić powinna. Rura i do przodu. Wbiłam się przed maskę jakiegoś miejscowego użytkownika dróg, który rzuciwszy okiem na zderzak , poczuł przypływ kurtuazji i przyhamował grzecznie. I tak sobie jadę, jadę, na szczęście ciągle droga z pierwszeństwem przejazdu. Jakimś cudem udało mi się w odpowiednim momencie skręcić w lewo, zmienić pas, nie utknąć na środku skrzyżowania i dotrzeć do znaku- koniec miasta. Już nic nie urwałam, nie uszkodziłam, nikogo nie przyprawiłam o zawał- chyba. Znaleźliśmy się na A4- jak pytam skoro miało być S8 ale dobra. Kątem oka widzę, że młody zielony, parkingu brak, stacji brak, noc. mówię zrezygnowana rzygaj synu na podłogę. Tak też uczynił, bo co miał zrobić. Dojechaliśmy do końca nieszczęsnej autostrady i na najbliższej stacji przebraliśmy szkodnika w zapasowe ciuchy, wygrzebałam pojemnik awaryjny na wypadek powtórki z rozgrywki, ogarnęliśmy nieco auto i... wpadliśmy na frytki. Bez dalszych niespodzianek dotarliśmy do domu. W końcu.  

I tak to nam jakoś poszło. Bilans strat i zysków wyszedł na plus, ale na wizytę u ortodonty w lutym jedziemy pociągiem, na jakiś czas mam dosyć cywilizowanego świata i poruszania się po nim samochodem.

Sesja zakończona, pozaliczana. Ostanie miesiące przed obroną. Jak to się wydarzyło, zleciało nie wiadomo kiedy. Na razie nie odczuwam stresu. Ba nawet przymierzam się do zapisu na kolejny etap edukacyjny. Zobaczymy. Oby do przodu. 


czwartek, 6 stycznia 2022

Bezsilność

 Czasem wydaje mi się, że oswoiłam ten nasz autyzm. I kiedy zaczynam popadać w rutynę i lekko wdychać powiew normalności - łup !!! Spadam na ziemię. 

Tym razem akcja igła i strzykawka. O wizycie w laboratorium już Wam chyba opowiadałam. Nie jestem pewna ale nie chce mi się sprawdzać. Dziś opowiem Wam jak pewien młody człowiek udał się na szczepienie.

Proszę Was bez zbędnej oceny. Autyzm już ma drugiego nie dostanie. Zatem postanowiłam, że i on zostanie poddany czipowaniu. Zarejestrowany, ostrzeżony, przygotowany. Zatem jedziemy. W przychodni wleźliśmy do gabinetu. Pojawiły się pierwsze symptomy zachowania - rety oni tu mają igłyyyyyyy. Ankieta, badanie lekarskie i tu mogłaby się akcja zakończyć ,ale nawiązał się dialog

- A po co ja się muszę szczepić?

- Żebyśmy mogli pojechać na basen.

-A to ja nie muszę pływać. A po co jeszcze?

-Żebyś mógł oglądać tablet.

- Mam komputer nie muszę na tablecie. A po co jeszcze?

- Żeby iść do Mc....

- Ja wcale nie muszę tyle jeść. To ja sobie stąd wyjdę taki niezaszczepiony. 

Informuje więc personel medyczny szt 2 że mamy autyzm i świeżo odkrytą fobie strzykawkową. Dr próbował pogadać z młodym ale bez skutku. 

Jako jednakże wiecie ,że ze mnie matka roku nie będzie. Tom poprosiła o spacyfikowanie syna i tak też uczyniliśmy podstępnie osaczając robaczka. Dr i ja gostka trzymamy. Gostek drze się w niebogłosy jakby go żywcem ze skóry obdzierali i ku zaskoczeniu mojemu i gadziny doktor mówi - krzycz jak to ci pomaga. Pielęgniarka w tym czasie wbiła igłę. Młody przestał się szarpać, oczy otworzył niczym kot ze Shreka, w jednej chwili przestał się drzeć i powiedział- przepraszam, że tak krzyczałem. Nie było się czego bać. Jeszcze tu wpadniemy z wizytą. 

Ożesz k...a jego była ....na mać. Nigdy ale to nigdy, przenigdy nie powiem, że oswoiłam autyzm. Zawsze znajdzie się coś co mnie zaskoczy. To czy fobia, lęk, strach został przełamany okaże się niebawem bo 21 go druga dawka.

Z innych spraw. To np. ułożyłam przez ostatnie kilka dni 1000 dosyć skomplikowanych puzzli. Zrozumiałam kolejną bardzo ważną życiową lekcję co prawda 20 lat po niewczasie ale lepiej teraz niż wcale. Jeżli drugi człowiek ma cię za nic i jesteś dla tej osoby emocjonalnym śmietnikiem to żadna sytuacja, zdarzenie, poświęcony czas, zaangażowanie i obecność za nic tego nie zmieni i żeby utrzymać w ryzach rozum i emocje tudzież pewność siebie i wiarę w ocenę sytuacji we właściwej perspektywie należy bezwzględnie załączyć tryb unikający. Kiedy poznasz, że twoje starania i tak pójdą na marne? Ano kiedy nadal słyszysz nieustanną,  chociaż nieco lepiej zamaskowaną krytykę, kiedy ciągle dając z siebie bardzo wiele słyszysz, że i tak robisz wszystko źle, nie tak i nie wtedy kiedy potrzeba. I co dzieje się potem? Potem w którymś momencie nie klękasz mentalnie i nie przepraszasz, nie wbijasz się w poczucie winy. Patrzysz ze sporą dawką rozbawienia na toczące się w tle przedstawienie.Zamiast dać się kolejny raz pochłonąć przyjmujesz rolę obserwatora. Przestajesz roztrząsać co tym razem było nie tak i jak bardzo powinnaś/ powinieneś odczuwać niesmak do siebie. W sumie odkryłam, że jestem głupia ale...jest mi to doskonale obojętne bo to pojedyncza, oderwana , indywidualna opinia. A ja poczułam w końcu wolność i poczucie sprawstwa. Zaakceptowałam fakt, nie dałam się w manipulować i wypełniłam przyjemnie nadmiar czasu. Dokonałam wyboru. Dla samej siebie jestem wystarczająco dobra nie muszę dla innych też taka być. Nie wszyscy muszą mnie lubić i wzajemnie. 


niedziela, 2 stycznia 2022

Czas na kolejne podsumowanie

     Minął kolejny rok. Dużo z rzeczy które wydarzyć się miały nie wypaliło i to jest dobra wiadomość. Dobra bo przewidywania się nie sprawdziły ,zatem rzekłabym bardzo dobrze. Czasem narzekamy na tą naszą codzienność... Dobra, dobra nie łapcie mnie za słowa bo ja to ciągle narzekam ;) wiecznie mi coś nie pasuje a jak pasuje to i tak ponarzekam, żeby z w prawy nie wyjść. Co zrobię taka moja uroda pokręcona.

    Nie tylko ostatni rok, ale w sumie czas od śmierci brata do choroby męża był okresem w którym intensywnie zweryfikowałam zasadność wielu kontaktów mniej lub bardziej towarzyskich, oceniłam swoją przydatność dla innych i mogłam niejako z dystansu popatrzeć jak wygląda wzajemność. Nieco mi przykro nie powiem, ponieważ podobnie jak z autyzmem tak i z koniecznością opieki nad osobą chorą w domu , podziałem obowiązków, wsparciem jest mizernie, nawet bardzo. Być może wynika to z faktu braku informacji, z nieumiejętności poproszenia o pomoc, oczekiwań, że inni po prostu tak jak ja zaangażują się i odłożą swoje mniej istotne sprawy, sprawki, spraweczki na drugi plan zostawiając tylko te najważniejsze. Nie odłożą, nie potrafią też zrozumieć jak wiele zmian czai się za zamkniętymi drzwiami i ile człowiek może znieść, przetrwać, przeczekać i wywrzeszczeć w chwilach kiedy może sobie na słabość pozwolić. A tych jest tak zadziwiająco mało. Ile trzeba zajęć zorganizować żeby zagłuszyć bieg myśli, zorganizować codzienny dzień i pogodzić tak wiele obowiązków, nauczyć się tylu nowych umiejętności, poczytać, poszperać eh i jeszcze wygospodarować czas żeby zadbać o siebie.     K...a chyba rozważę opcję wolontariatu jeszcze bo przecież co ja w ty domu całymi dniami robię. Leżę i śmierdzę sobie a co pachnieć to każdy może. Nie przyszłoby mi do głowy zapytać osoby mającej w domu pod opieką dwa niesprawne egzemplarze o to co właściwie robi całymi dniami w domu a wy? Też uważacie że to kwestia właściwej organizacji i należałoby tak ten czas wygospodarować ,żeby jeszcze go dla kogoś zostało? Czemu ma zostawać? Bo- syn ma problemy, wnuczka pracuje, wnuk się uczy, bo co ma głowę swoimi sprawami zawracać innym. Bo jeszcze inaczej synowa zła, syn zły, wszyscy źli, albo mają mnóstwo ważnych osobistych spraw. A ja nie mam. Ja jestem z innego materiału. Bo co ja mac w tym domu właściwie robię, bo przecież nie pracuje. Sama nie wiem. Chyba czas jakiejś roboty poszukać. Bo może ja tak z nadmiaru czasu szukam dziur w całym, nie śpię bom się nie narobiła? Na dupie odciski mi się od siedzenia porobią. Najbardziej mnie rozwaliło pytanie czy ja muszę się z kumpelą na kawie spotkać, bez pośpiechu i dziecka w obiegu? Nie kuwa no po prostu nie - ja nie potrzebuje pogadać o czymś innym jak opatrunki, autyzm, choroby, zakupy, sprawki, spraweczki rodzinne, szpitale, przychodnie, wizyty sprawy do załatwienia. No to Kuwa uwaga ! Potrzebuję porozmawiać o dupie Maryni, o pogodzie w Dubaju, pomarzyć o utopii wakacji chociaż na tydzień i pobujać w świecie fantazji. Nic mnie tak nie rozbraja do spodu jak egoizm w tej z najgorszych postaci. Moje, moje, moje, mi i nie dobija fakt, że i ja muszę się tego nauczyć, żeby zachować resztki psychicznej równowagi.

    Weryfikacja przyniosła krótkotrwały zryw i postanowiłam w tym naszym zawirowaniu zachować resztki pozorów normalności i... pobawić się przynajmniej raz dziennie z synem osobistym. Kiedyś dawno, dawno dawno albo jeszcze dawniej młody dostał stół z piłkarzykami od "Dariusza„ ;) Splot niesprzyjających okoliczności sprawił, że ów stół stał się miejscem do prasowania tudzież gromadzenia różnych dziwacznych przydasiów. Stał sobie nie wadził nikomu, zbierał kurz i w ogóle w tło się wtopił. Jednakże pewnego zimowego dnia tuż po Bożym Narodzeniu a jeszcze przed Nowym Rokiem podkusiło mnie, żeby zajrzeć co tez w tym mebelku ukryłam za skarby. Na swoje nieszczęście mam słabość do sprawdzania jak dana rzecz będzie wyglądała w zupełnie nowym miejscu. Zatem wytaszczyłam obiekt do pokoju synutka i zmontowałam nazad. Co za fart ,że żyjemy w dobie dostępu do informacji. Jakoś nie pamiętam, żebym przy rozkręcaniu miała jakieś  problemy. No aleeee poskładanie od nowa to zupełnie inna bajeczka.


 No to meczyyyyk. Meczyki rozgrywamy regularnie i systematycznie, mimo ewidentnej niechęci mnie jako matki do sportów w ogóle a już do piłeczki szczególnie. No jakoś nie mam sobie ducha- ha ale tyle w tym małym szkodniku radości, że weź powiedz nie. 

    Równolegle trwa akcja-oderwij syna od komputera i tych innych sprzętów cyfrowych. W zimie kuwa , w dobie wirusa i pacjentem 24h zorganizuj dziecku czas wolny. Kiedy nawet lekcje online trwają po 30 minut. Pytam ileż można tego czasu  w sposób zorganizowany, ciekawy i inspirujący znaleźć? Doba ma tylko 24 godziny. Wiecie co dziś tak z młodym oglądałam filmik o ekstremalnych treningach wojskowych. W jednym z nich była informacja, że jak żołnierz zasłużył to w ciągu doby mógł 3 godziny przespać. 3 godziny - rozpusta powiadam wam. Jakiż to super wyczyn. Ale wracajmy do moich wyczynów super matki. Bo ja mać też śpię po trzy godziny a ostatnio w ogóle snu nie potrzebuję najwyraźniej tylko krótkie drzemki gdzieś między posiłkami, zakupami, naniesieniem drzewa, przywiezieniem palet, pocięciem drzewa, pisaniem pracy dyplomowej, szkołą młodego, lekarzami, obiadkami, porządkami, zapewnieniem młodemu kontaktu z innymi ludźmi, praniem, prasowaniem i odrobiną czasu na sprawy cudze i osobiste. Więc w między czasie tak sobie o to spędzamy z synem osobistym czas.


                                               

    Chciałabym się dowiedzieć o czym ten mój potomek z taką intensywnością rozważa, nad czym siedzi taki zadumany , zawieszony w próżni? Kiedy odwraca wzrok wyrwany z tego oderwania od świata, w jego oczach czai się taki dorosły smutek doświadczonego przez los człowieka, znacie to spojrzenie prawda? Pełne rozczarowań, wiedzy, postanowień, marzeń które nigdy się nie zrealizują, zawiedzionych nadziei , niedotrzymanych obietnic i mimo tego silne, stanowcze i odważne gotowe na kolejny dzień mimo wszystko. Wcale nie chce ,żeby dorastał. Ale kiedy pytam- O czym tak myślisz synu? i słyszę -O niczym mamo, o niczym powiedziane z taką cichą rezygnacją to wiem, że w tej małej głowie szaleje tornado pytań i myśli. 

    Żeby jednakowoż za bardzo nie popadać w nastrój zbyt poważny i o znamionach duchowości wręcz mistycyzmu z pogranicza psychologii osobowości bym powiedziała nieco ironicznie wracamy do przyziemnych spraw. Gramy w różnych konfiguracjach. Bo ten nasz „ Mikołaj" w tym roku zaszalał i połączył nowoczesność z tradycjami.  Dlatego też gram szkodnik w piłcię- solo , tudzież ku mojemu głębokiemu niesmakowi z wykorzystaniem osobistej matki w roli tłumacza i konstruktora portali do Endu do świata endermanów. Yhmm Minecraft. Intuicja was nie zawiodła. Kurczaczki najpierw problem bo nie ma gry, potem problem bo gra jest ale cena używanej zwala z nóg, dobra znalazłam wyszperałam za bezcen i oczywiście pominęłam info ,że gra jest anglojęzyczna . Ła ta Fak- jak mawia taki jeden sympatyczny chłopiec lat 7 ;)  W ten oto sposób życie pokazuje mi wyższą konieczność opanowania języka angielskiego w stopniu komunikatywnym tudzież instrukcyjnym mać była. Po raz kolejny wyrażam wdzięczność za umiejętność korzystania z zasobów sieci i pozyskiwania informacji tudzież za coraz lepszego tłumacza Google.


                       

                                         
    W zestawie gier jest 10 ale na razie opanowaliśmy chińczyka oraz pracujemy nad warcabami. Kurcze muszę jakiś filmik instruktarzowy wyszperać, Tłumaczenie zasad werbalnie nie dociera do małego rozumku, lub też nie chce dotrzeć, bo obcowanie z Warcabami nosi znamiona porażki a więc jest uznane za czynność niewskazaną.  Pomału do przodu.

    Z Nowym Rokiem postanowiłam również codziennie znaleźć czas na spacerek z młodym, w miarę rozwoju sytuacji rzecz jasna, bo może być i tak ,że najdłuższą odległość będzie stanowiło dojście do pojazdu mechanicznego. Nie ma co jednak demonizować. Dziś pięknie było, wiosennie wręcz i mimo ewidentnej niechęci potomka do opuszczenia lokalu mieszkalnego i tak wybyliśmy na aż dwie godzinki. 
         
            

    Jak wszyscy w domu śpią, zapada cisza kiedy nikt nic nie chce, nie potrzebuje, nie wymaga, nie mówi, nie prosi, nie jęczy, nie miałczy, nie wydaje absolutnie żadnych odgłosów werbalnych, nie lata po moim pokoju jak nawiedzone jojo, Staję przed specjalnie skonstruowanym podwyższeniem puzzlowym i wciskam te malutkie, złośliwe, źle dopasowane fragmenty. Nie wiem czemu czuję po trzech dniach dziobania niechęć do błękitu i przemożną wręcz ochotę otworzenia drzwiczek w piecu węglowym i przetestowania w jak szybkim tempie owa układanka się sfajczy na amen i zniknie mi z oczu. ale mąż mój twierdzi ,że zawzięta jestem i uparta jak dwa osły co najmniej. Więc co jakiś czas powracam do tej mojej łamigłówki z wyprzedaży za jedyne 14.99 zł. No gdzie ja za te pieniądze znajdę tyle godzin rozrywki. Nawet Jan raczy od czasu do czasu z niesmakiem podjąć póbę dopasowania jaki      

    Tak się patrzę na te moje nowe hobby i tak przemknęło mi przez myśl, że te puzle idealnie oddają moje codzienne funkcjonowanie. Niby wszystko trzyma się w zamkniętych granicach i nie ma w nich luk. Świat wewnątrz porządkuję w systematyczny i zorganizowany sposób, pomału dążąc do obranego celu i jednocześnie składając siebie dopasowuje świat na zewnątrz komponując z tego jedną spójną całość. I jakie to wszystko jeszcze kruche, słabe zawieszone w pustce. Jeden źle dopasowany fragment nie pozwala budować dalej. Muszę przeanalizować układ, bardziej  mu się przyjrzeć i poprawić żeby ruszyć dalej. Życiowe są te puzzle .

    Jako, że młody w czerwcu do I Komunii i było nie było ja osobiście w pełni świadomie i jako osoba dorosła podjęłam decyzję o tym ,że z katolicyzmem mi po drodze ideowo, od dłuższego czasu regularnie uczestniczę w niedzielnym nabożeństwie. I nie nie myślcie sobie ,że w tym momencie czekam na jakieś oklaski, poklepywania i gratulacje. Po prostu dorosłam do tego aby rozgraniczyć swój stosunek do kleru jako takiego i księży tudzież zakonnic od potrzeby modlitwy i miejsca na zrobienie czegoś dla siebie, czasu na opowiedzenie komuś kto mnie naprawdę wysłucha i zrozumie, tego co mi się przez ten tydzień na wątrobie nabiera, czkawką odbije. I najlepsze jest to, że ani razu nie zostałam skrytykowana, wyśmiana, oceniana, nikt mi w pół zdania nie właził, i naprawdę wszystko jak kamień w wodę. Znalazłam powiernika idealnego. Mniej czarnych myśli sprawia, że mogę sobie czasem pozwolić być lepszą wersją siebie. Do spowiedzi przed obcym facetem jeszcze nie dojrzałam i raczej nie dojrzeje. wolę te moje pogaduszki wewnętrzne. Ale zmierzam do tego aby opowiedzieć Wam jak dobrym obserwatorem jest Jasiek, jak wiele rzeczy dostrzega i rozumie, jak potrzebuje wzorców na których może się oprzeć, paradoksalnie również w kościele ma okazję na dłuższe przebywanie w grupie dzieci. Pokonuje swoje słabości i nabiera pewności siebie. Dzisiaj ksiądz proboszcz poprosił dzieci aby podeszły do głównego ołtarza i powiedziały do mikrofonu za kogo i o co się dziś modli i ten mój szkodnik wyrwał się z ławki, wydłubał z bocznej nawy, gdzie zawsze się bunkrujemy przed dźwiękami ,,dzwona"  pomaszerował główną nawą i poprosił o modlitwę za zdrowie taty. Jak go nie kochać? Sam od siebie z potrzeby serca i chyba takiej zwyczajnej bezwarunkowej dziecięcej miłości. Nie jesteśmy idealni a i tak zasługujemy na miłość. Fajne to jest. 

I tak ten nasz czas mija. Niedługo minie dwa lata od śmierci Małego. Zrobiłam rachunek sumienia. Dużo mojej winy w tym wszystkim, dostrzegamy jednak niedociągnięcia po fakcie. Nie zamierzam się tym zadręczać , stwierdzam tylko fakty, na sucho wręcz. Bo nic już nie zmienię, mogłam wiele rzeczy zrobić inaczej, zachować się inaczej , podnieść głos a nie milczeć w imię świętego spokoju. Milczenie nie jest dobre, ukrywanie tego co się myśli też nie, odbieranie sobie prawa do popełniania błędów czy rozpamiętywanie w nieskończoność porażek. Nie wiem co by było gdybym ... i się nie dowiem. Smutno mi i przykro i często odczuwam tą nieobecność ale żyję dalej, świat nie umarł, nawet na chwilkę się nie zatrzymał. Chociaż nie - zatrzymał się w tym momencie kiedy pracownik domu pogrzebowego włączył ,,Ciszę" a ból i świadomość, że chowam właśnie najmłodszego brata i że zawiodłam bo miałam się nim opiekować a nie potrafiłam , że to uczucie dominującej pustki wypełniło mnie tak szczelnie że świat wokół przestał istnieć, był tylko ten wszechogarniający umysł smutek, żal i rozpacz. Nie przypuszczałam nawet, że zdolna jestem do odczuwania tak skondensowanych emocji. Mój mały brat, niesforny gnojek. gówniarz niewydarzony, obibok i czysta patologia i pracowity, zaradny, inteligentny młody człowiek, wszystko w zależności od tła na którym pozwalał się malować. Bardzo mi go brakuje i dorosłam do tego, żeby to napisać, ubrać w słowa. Bo przyznawanie się do uczuć ich nazywanie nie jest łatwe.

    Po to jednak jest podsumowanie, żeby w starym roku rozliczyć bilans, zamknąć niedokończone sprawy i otrzepać z sumienia kurz i iść dalej. W tym naszym planowaniu, ciułaniu, gromadzeniu, sprawach bardzo ważnych i tych malutkich, w naszych troskach, radościach i sprawach nie ma i tak nic pewnego oprócz tego, że na końcu każdej z dróg czeka śmierć, jak najlepszy przyjaciel czy jak najgorszy wróg? To już chyba od nas tylko zależy.

    Mimo wszystko miniony rok był dobry pod wieloma względami i za to jestem wdzięczna losowi, najwyższemu czy komu tam kto jest gdzieś obok , nad, pod, w. Było dobrze i mam nadzieję, że nawet jeżeli nie lepiej to gorzej w tym nie będzie. Ten rok pokazałi również ,że młyny sprawiedliwości mielą pomału ale bardzo dokładnie i każde zło które dajemy innym wraca rykoszetem i dobro również dla równowagi. Dlatego staram się, staram się być lepszą wersją siebie, żeby to co dam innym wróciło do mnie z powrotem i nie uwierało.

    Życzę Wam kochani w tym Nowym Roku zdrowia, bliskości rodziny, wparcia i zrozumienia i poczucia wspólnoty, bycia częścią świata w którym żyjecie. Uśmiechniętych sąsiadów i miłych staruszek, czarnych kotów z białymi plamkami na uszach i kierowców, którzy zatrzymują się na pasach, życzę Wam miłych kasjerek w sklepie w godzinach szczytu zakupowego i wyszkolonych ,profesjonalnych urzędników, życzę Wam też abyście  w razie konieczności trafili do specjalisty lekarza a nie konowała z dyplomem za ziemniaki i brukiem i przerośniętym mniemaniem o swojej wyższości. Życze również polityków którzy na pierwszym miejscu będą stawiali na rozwój kraju, na inwestowanie w młodzież, rodziny, miejsca pracy, aby dążyli do tego aby ten kraj w końcu wykorzystał swoje możliwości. Żeby nie traktowali tego naszego Państwa jak dorobkiewicze sieciowe ale żeby zarządzali nim jak dobrze prosperującą firmą  w której pracownik nie musi dostawać jałmużny bo uczciwie zarobił swoją pracą , umiejętnościami i zaangażowaniem na wynagrodzenie. Sobie też tego życzę i najważniejszego to rzecz jasna zdrowia, bez którego to wszystko co nas otacza nie ma racji bytu.