piątek, 30 października 2020

Czas plag trwa.

 Jakoś tak u młodego wszystko leci utartym szlakiem i im jest starszy tym mniej się dzieje. Po podjęciu nauki w szkole podstawowej pomoc państwa ogranicza się bowiem do wypłaty 215 zł zasiłku rehabilitacyjnego, zajęć w ramach rewalidacji i logopedii a nawet psychologa pod warunkiem ,że jest na etacie szkoły. Niestety system jest tak skonstruowany ,że szkoła nie jest w stanie zatrudnić więcej niż jednego specjalistę na etacie wiąże się to z tym ,że jeśli nauczyciel ów po ludzku się rozchoruje, pójdzie na urlop lub tez postanowi zmienić ścieżkę kariery w trakcie roku szkolnego to zajęć nie ma i już. Młody ma to szczęście ,że jakoś lawiruje w tym systemie a szkoła do której uczęszcza robi co może aby realizować założenia IPETU. Z prywatnych terapii zrezygnowaliśmy gdyż a) finanse b) brak czasu c) konieczność odrobiny normalności. I jakoś nie wycofał się chłopina ani fizycznie ani umysłowo. Tam gdzie trzeba skubaniutki radzi sobie z iście zegarmistrzowską precyzją. Tam zaś gdzie powinien to w zależności od nastroju, pogody za oknem, aktualnego poziomu ,,wyspania emocji" raz dobrze, raz źle a czasem tragicznie. Jedynkę z religii zarobił za brak zadania domowego. Oczywista oczywistość zabrałam się w świętym oburzeniu pisać do pani katechetki -że jak to dziecko z orzeczeniem , nie zaznaczone a jedynka jest. A potem się zreflektowałam ,że to ja robię w ten sposób z dziecka inwalidę, usuwając mu spod nóg przeszkody. Więc zeszłam na ziemię i pytam szkodnika

- A za co ta jedynka?

- O mamo to bardzo zła ocena jest. 

-Ja się ciebie nie pytam jaka to jest ocena tylko za co?

-No zadania domowego nie zrobiłem i trzeba to naprawić.

Taadam. W końcu kiedyś zabraknie osoby, która będzie o wszystkim za szkodnika pamiętać. Ma świadomość błędu oraz  wykazuje skruchę i chęć poprawy. Cel wychowawczy - krok ku samodzielności wykonany. Maltretuje to biedne dziecko nauczył sie samodzielnie uruchamiać komputer co za tym idzie konieczna jest moderacja treści , które przyswaja. On gierki a matka gry matematyczne, puzzle, krzyżówki. A co jak szaleć to szaleć. No i obywa się bez buntu. Przynajmniej na razie. No to u młodego tyle.

Ja tym czasem konsekwentnie za ciosem reperuje zdrowie, w dobie covida powiem Wam to gra na najwyższym poziomie. Jedziesz naprawdę w nieznane. Jest czy nie jest zadyma jaka mu towarzyszy zwala z nóg. Pakiet onkologiczny np. czas oczekiwania na badanie miesiąc- 100 km od domu. Po czym bach info w tv ,że zamrażamy badania. Po kilku godzinach sprostowanie ,że onkologicznych nie. Uf ale nie na długo. Termin pyk coraz bliżej , dzwoni pani i informuje co by pół godziny wcześniej przybyć. Dobre i pół godziny. Jako, że na trasie akurat w tym dniu ktoś sobie blokadę dróg zaplanował no i normalnie jest ona niemożliwie zablokowana bo ciągle trwa jej budowa trzeba było wyruszyć wcześniej, dużo wcześniej. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że niepotrzebnie bo badanie się przeciągnęło i godzinę po wyznaczonym terminie się odbyło. Na pytanie o wynik , znaczy kiedy pada odpowiedź - za trzy tygodnie. Na kartę Dilo? Ale ta karta jest u nas nie ważna , jakby była od nas z poradni z naszą pieczątką to by było dwa dni a tak to jest nieważna. He, że co? rejonizacja w onkologii? Nic to zanim badanie się odbyło personel wykonujący zdążył w międzyczasie odbyć kilka wyjść poza budynek na papierosa, za każdym razem w kilkuosobowej grupie. Tacy zarobieni, przerażeni pandemią i szalejącym wirusem. Nic to badanie w końcu zrobione. Kolejne trzy tygodnie oczekiwania- szybka terapia onkologiczna. Kogoś poniosło z nazewnictwem. 

W związku z zabiegiem odskrzydlenia mojego oka niestety kontakt ze służbą zdrowia mam dość częsty ostatnio ,a nawet bardzo. Na moim widzącym oku tworzy się histeria współczesna - tak histeria. W tv widok karetek ustawionych w kolejkach pod szpitalami, dramatyczny apel medyka. W tym i tym szpitalu o tej i tej godzinie taki dramat. Kilkanaście godzin przed szpitalem. Covida mogę nie zauważyć ale ciągu karetek to się raczej nie da nawet jednym okiem. Będąc w tym samym miejscu, w tym samym czasie widzę zupełnie co innego. Pytam jak? A tak a sytuacja z dzisiaj. Pierwsze szycie oka z niewiadomych przyczyn nie przetrwało i pocerowano mnie od nowa po raz drugi. Nie polecam doświadczenia w tym stylu nikomu. Panie dr , bo tym razem we dwie naprawdę się starały, ale sytuacja , kiedy leżysz na plecach, masz nie ruszać głową, w oko świeci ci rażące światło, a co by się nie zamknęło podtrzymuje je metalowy rozpierak, jest naprawdę mało przyjemna. Kropimy? kropimy. Leżysz sobie więc i starasz się ignorować fakt zbliżającej się do twojego oka igły, albo palców w lateksowej rękawiczce tudzież wacika, nici. Jak z porodem - kłamstwo goni kłamstwo, bolało, było nie miłe, a po zabiegu jestem jednooką bandytką. Na szczęście szwy trzymają tym razem, kilka tygodni będą się powoli rozpuszczać. Poprosiłam o zmianę antybiotyku, najwyraźniej na żel mam uczulenie. Po tygodniu od zabiegu dziś spojrzałam prawie normalnie na świat. Na krótko ale jednak. W zaleceniach mam się nie denerwować- standard, nie dźwigać przez kilka tygodni, nie wykonywać gwałtownych ruchów, o prowadzeniu auta mowy nie ma.  W sumie mam leżeć i pachnieć. Ino się nie da. 

Powiedzcie mi co myślicie o takiej sytuacji. Firma X zatrudnia od wielu lat specjalistę kadr i płac. Idziecie sobie do takowej firmy zakładając, że osoba owa posiada wysokie kwalifikacje i problemów z naliczaniem świadczeń nie będzie prawda? Na drodze waszej błyskotliwej kariery zawodowej staje jednakże pandemia wirusa o nieznanej etiologii, w kraju panika, szkoły zamknięte, dziadków nie macie, dziecko z orzeczeniem i wtedy wchodzi premier i mówi - idźcie na zasiłek opiekuńczy. No i idziecie, bo niepełnosprawny dziewięciolatek w domu przy lekcjach on line ni jak nie ogarnie , a może jednak? Dziecko czy praca? Dziecko czy praca? No ba, że dziecko. I tak od marca do lipca robicie przyspieszony kurs empatii, spokoju, opanowania i wielozadaniowości, do dodatkowych zajęć dochodzi wam nauczanie na pełny etat. Zasiłek wpływa z miesiąca na miesiąc coraz później. Ale wpływa potem maszerujecie na urlop. każą idziecie, bo wszyscy w tym samym czasie idą i już. Po urlopie dopada was zapalenie zatok, skutek maseczkowania non stop. w między czasie dotyka was osobista tragedia- śmierć w rodzinie, choroba. No i nie ma opcji bez pomocy specjalisty się nie obejdzie kolejne miesiące obijania się. Dla firmy jesteście ciężarem, ale sytuacja jest patowa. Nie chcą was zwolnić, chociaż pada taka deklaracja a sami nie możecie z różnych przyczyn. Wynagrodzenie chorobowe wpływa w ratach i po zapytaniu o powody. Pewnego poranka dzwoni telefon. kontynuując terapię u specjalisty dowiadujecie się, że oczekiwany termin zabiegu skrócił się o dwa lata. Ja nie teraz to kiedy? Jak oślepniecie? No to pod nóż. Prosty z pozoru zabieg nieco się komplikuje. Trzeba powtórzyć. W tym czasie dociera do was informacja, że w wyniku bliżej nie określonej kontroli  w zakładzie X okazuje się, że świadczenia przez prawie pół roku były błędnie naliczane a wy w ramach zaleceń kontrolera macie pomniejszone owe świadczenia o połowę. Ot taka niespodzianka pod koniec miesiąca. Jak oceniacie ową sytuację? Czy osobnik niewygodny z punktu widzenia finansów firmy X zasługuje na karę za cudzą pomyłkę? Tak tylko pytam czysto teoretycznie. 

A na koniec dnia młody rozwalił wc. W sumie samo się rozpadło ze starości. Szkodnik nic oczywiście nie powiedział, do łazienki zwabił mnie szum wody. Myślę sobie leje trzeba okno zamknąć zanim ścianę zaleje. A tu moim oczom ukazuje się wieloelementowy kompakt WC w otoczce z wody, ściana zamokła ale nie ta której się spodziewałam. Co to ja miałam, leżeć i pachnieć? Tak. A mówiłam ,żeby nie zasypywać szamba mówiłam. Jutro ma przybyć specjalista. Tymczasem kurz opada woda wsiąka a kibla kolokwialnie mówiąc połowicznie brak. Ot taki deser na zakończenie dnia. Napisanie prostego tekstu zajmuje mi tydzień. Dobrze, że nie trafiło na sesje egzaminacyjną. Skąd ten urodzaj na nieszczęścia? Jakiś fragment planu? zaczynam czuć się jak wcielenie Hioba tylko mniej wierzące i bardziej jakby damskie. Co raz to nowe próby. Nic to leki jeszcze mam i działają a to najważniejsze. Zawsze mogę się spakować , jebnąć to wszystko- parafrazując do nowo mody językowej i bogactwa wypowiedzi dostępnych w mediach i wypalić w Bieszczady. Zaszyć się w głuszy bez internetu, telewizji, cywilizacji i zacząć żyć po ludzku, w spokoju tak zwyczajnie. Do emerytury jeszcze 11 lat nie mogę się doczekać. Tymczasem dojrzewam do powrotu na rynek pracy ale tak na poważnie. Co wyjdzie obadamy.

Na zakończenie covidowa scenka rodzajowa. Akcja rozgrywa się w pewnym szpitalu. On przywozi ją na kontrolę. Ona opatulona bo aura deszczowa, jesienna i pochmurna wysiada z auta. W budynku D-19 musi potwierdzić ,że to ona nikt inny. Westchnęła i zaczęła niepewnie stawiając kroki zmierzać ku budynkowi. Drogę utrudniał nie tylko deszcz ale opatrunek na oku. Dotarła do drzwi i z ulga chwyciła klamkę, tą część trasy już znała, bywała tu wcześniej. Wspięła się po schodach, zatrzymał ją uzbrojony w termometr pracownik ochrony- Pani poczeka- wymamrotał mocując się z włącznikiem elektronicznego ustrojstwa, widać było nieobycie ze sprzętem tej klasy, udało się. Wycelował przyrząd   w jej czoło- zapiszczało dioda zapaliła się na zielono. - Do kogo? Do rejestracji - wysapała przez bawełnianą maseczkę, opatrunek uwierał niemiłosiernie, świat był za mgłą a ona nie jadła śniadania.- a to tam? Strażnik machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. Wtedy zadzwonił telefon. To ON nieco zniecierpliwiony oczekiwaniem chciał wiedzieć gdzie ONA jest? Westchnęła zaraz będę. Deklaracja ta okazała się na wyrost. Ale na dziś ta wizyta? Na pewno, ale nie ma w systemie? A karteczka od pani dr? Dobra to daj na innego dr. Proszę poczekać dam kartę. Ale karta zniknęła, wykonawszy kilka telefonów pani w rejestracji zamierzała się poddać. I w tym momencie w zasięgu wzroku ukazała się postać w lila fioletowym fartuchu z naręczem kart. To była pani dr do której ONA była/ nie była/została zarejestrowana w trybie inne na kontrole. Dostała kartę i udała się do budynku D 40, chroniąc dokument przed deszczem wsadziła ją pod kurtkę. Ah ON czeka przy aucie, z nutka rezygnacji zawróciła, dotarłszy do pojazdu z przykrością zauważyła, że jest on pusty, na darmo nadłożyła drogi. Wróciła, skuliwszy się przed strugami , naciągnęła kaptur na głowę ruszyła ku pierwotnemu celowi.. Dotarłszy rozejrzała się ale JEGO nigdzie nie było widać. Na drzwiach którymi zazwyczaj docierała do celu dziś ktoś umieścił wielki znak STOP przejścia brak. Stanęła w żółtym polu , tym razem automat zmierzył temperaturę. - Proszę iść.  Korytarzem potem na piętro i poszukać windy. Westchnęła i ruszyła w drogę nieznanymi korytarzami. Ponownie zadzwonił telefon ON pyta gdzie jest. ONA mówi ,że przy windach. ON zaskoczony ,że też. Oboje mówią prawdę tylko ta leży na innych piętrach, zmyliwszy czujność strażniczki przy głównym wejściu ON przemknął drzwiamiktóryminiewolnowejść. Cóż za szaleństwo ileż ryzyka w tym działaniu, łamiemy zakazy. Spotkali się w punkcie do którego zmierzali, usiedli każde na swoim krześle oddzieleni obecnością foliowego worka miedzy nimi posklejanego niebieską taśmą. Razem a ciągle na dystans. Ta analogia wpełzła do jej myśli. Nudziła się, czas mijał. ON zabijał nudę transmisją programu w smartfonie. Czuli się tu swojsko, mimo niewygody krzesełek. Jak przy każdej wizycie zaskakiwała ją niezmiennie życzliwość personelu, rekompensowało to w jakimś stopniu zmarnowany bezsensownie czas. Dokonało się. Kontrola wypadła pomyślnie, za parę dni jednak powróci tu znowu, żeby zyskać pewność, że wszystko poszło tym razem dobrze. Wsiedli do windy, Ona ledwo zdążywszy zerwać z wieszaka kurtkę, popatrzyła na NIEGO z wyrzutem, nie patrzył w jej stronę i nie dostrzegł dezaprobaty za ten niepotrzebny pośpiech. Winda zatrzymała się w korytarzu na końcu którego znajdowały się wspominane wcześniej drzwi. Poszli więc, najwyżej nas zawrócą, pomyślała. Jednak po tej stronie drzwi nie istniały żadne zakazy, ludzie przed nimi tłoczyli się w korytarzach i wylewali przez drzwi. Wyszli więc jak inni. Obejrzała się za siebie. Oddział Zakaźny. Stop. Przejścia nie ma. Nerwowo zatrzymała spojrzenie na szklanych drzwiach, odetchnęła z ulgą dostrzegłszy, że jeszcze trwa kompletowanie tegoż oddziału. Cóż życie w dobie pandemii wywraca znany świat westchnęła, ruszając za nim do samochodu. Odjechali.

To tak na  zakończenie 

środa, 14 października 2020

Reset


Co my tu mamy? Jesień mamy. W tych szarościach i ,,korona" szaleństwie postanowiłam zresetować nieco umysł i połazić po ścieżynkach polnych i poszukać nieco barw. I pobyć z dala od cywilizacji. Telefon posłużył za aparat tym razem a nie narzędzie do śledzenia bezwartościowych informacji o kolejnej liczbie chorych , ozdrowionych, umarłych. Młody zrzucił nieco nadmiaru tkanki tłuszczowej i o dziwo wcale a wcale nie marudził. Może miało to związek z faktem, że mało pedagogicznie oznajmiłam ,że będzie mógł pograć na tableciuku jak wrócimy w domowe zacisze.


Jesienne niebo niewątpliwie jest zachwycające. Dobrze czasem zastopować i po prostu pogapić się na chmury, podziwiać ich skomplikowane kształty i podziwiać  możliwości natury. Że jak z niczego tyle ładnych rzeczy. 



Mój wędrowniczek, kumpel w wędrówkach, kompan do cichych dyskusji i do bycia ze sobą. Mój bufor bezpieczeństwa, cel w życiu i przypomnienie kiedy zaczynam zbyt często pytać- co ja tu właściwie robię. Normalnie to jest to czego mi potrzeba być dla kogoś. Konkretnie dla kogoś komu jestem potrzebna, kto docenia ,że się staram, wybacza błędy i zauważa kiedy znikam. Mam swojego idealnego faceta- sobie urodziłam i już. 


Coraz fajniej nam idzie, odpukać w niemalowane. Jakoś tak bez zbytnich dramatów siadamy do lekcji. Rano wstajemy niechętnie, ale bez fochów i płaczów. Mam wrażenie, że niechęć do szkoły znacznie się zmniejszyła kiedy nie musi wychodzić na przerwy. Ma chłopak własne pozytywne afirmację- Nie poddajemy się. Dawaj , dawaj. Potrafisz. Dasz radę. To nie jest takie trudne zobacz. Zaskakuje mnie też znienackami. Recytuje tabliczkę mnożenia np. albo Pawła i Gawła albo Stefka Burczymuchę, albo tak jak wczoraj wyciąga książkę do Polskiego i czyta na głos, albo włącza komputer i po kilka godzin ślęczy nad angielskim. Opowiada ze szczegółami co kto, komu i kiedy w klasie zrobił, kto był niegrzeczny, kto pięknie czytał i co pani powiedziała. zadania które robimy w domu wymagają co prawda dużo czasu ale mam wrażenie ,że coś mu w tej główeczce zostaje. Stimy występują nadal i znacznie się nasilają jeśli może korzystać z tablecika i grać w bezsensowne gry. Dlatego też zagryzam wargi i staram się wytrwać. Nie bójcie nic ,żadna ze mnie idealna matka bo jak mam serdecznie dość to sprzęt z szuflady i mam święty spokój na jakiś czas. Z nowości żywieniowych, po niecnie zastosowanym szantażu zjadł kilka łyżek zupy ogórkowej. sadzę ,że wiem gdzie leży problem, nie w smaku ale w konsystencji posiłków. Jedzenie musi być o fakturze serka homogenizowanego. wtedy jest tolerowane. Żadnych grudek, kolorów, faktur. Szkodnik budzi też irytacje u matki czyi mnie. Mamy nowe hobby, kontrole zużycia papieru toaletowego. Jeśli w domu zapada nagła i niezapowiedziana cisza, nie słychac żadnego mamo to, mamo  tamto, mamo owanto oznacza to, że młodzieniec siedzi w ustronnym miejscu i cichutko skubie listki papieru toaletowego wrzucając je do muszli. Co zrobić taka fascynacja. W związku z powyższym ,iż, że młody jawnie ignoruje przekaz werbalny o możliwych skutkach niecnego procederu , który z takim zaangażowaniem czyni. Papier ma reglamentowany. Komuna rządzi w naszym domu. Tak, że ogólnie jest spoko z drobnymi zawirowaniami.
Mimo wszystko codziennie rano zwlekam się z wyra i zaczynam dzień. Chociaż nie zawsze mam chęć. No dobrze ja nie mam wcale chęci wstawać. Najchętniej wcale, ale to wcale nie wygrzebywałabym się spod pierzynki. Tam jest najfajniej, cicho, cieplutko samotnie, wystarczy zamknąć oczy i udawać ,że świat na zewnątrz nie istnieje. Taaaaa, a w tej bajce są smoki? Więc wstaje i  każdego dnia wynajduje milion dennych i nudnych zajęć domowych. Rozwala mnie to oczekiwanie, ten bezruch, sztuczny spokój. Wkurza to korona szaleństwo wokół. Robią więcej testów i zaskoczenie że zachorowań jest więcej, no ciekawe jak to się stało? Durne obostrzenia, maseczki jesienią. Gdzie rok w rok były namowy lekarzy żeby nie zasłaniać o tej porze roku ani zimą ust i nosa, bo wdychanie mokrego powietrza zgromadzonego pod przykryciem jest szkodliwe dla płuc. Brak zachorowań w marketach, za to pełna izolacja w urzędach, bankach, instytucjach pomocowych. Błędy w aplikacjach internetowych, utrudniające a nie ułatwiające składanie wniosków. Cyrk w przychodniach. Sytuacja nr 1. Dzwonię rano, bo potrzebne skierowanie na rezonans. Dobra dzwonię to za dużo powiedziane podejmuje próbę dodzwonienia się do rejestracji. Zaczynam punktualnie o 7 rano i na przemiennie zajęte, nikt nie odbiera, zajęte, nikt nie odbiera. Dzwonimy na dwa telefony , pod cztery numery. Łącznie wykonaliśmy ponad 170 połączeń. Zanim podskoczyło mi ciśnienie, mąż zadysponował bezpośrednie udanie się do przybytku cudów medycyny współczesnej. A co mi tam, jedziemy. Dotarliśmy na miejsce. Przed nami jeden osobnik, za nami nikogo. Biała dama obsłużywszy Pana dostała jakiegoś dziwnego rodzaju pomroczności- zupełnie przestała nas dostrzegać, zero reakcji na pytanie, zerwany kontakt wzrokowy. Normalnie zaczęłam się zastanawiać czy z nią wszystko w porządku. Z werwą i zaangażowaniem zaczęła przeglądać jakieś dokumenty, w dyskusje się wdała z koleżanką z sąsiedniego stanowiska. Po raz kolejny tego dnia ciśnienie wzrosło mi niebezpiecznie wysoko. Postanowiłam zatem zadzwonić do kobity, może telefonicznie się uda. Wykręciłam numer, sygnał zajęte. Przypominam ,że stoję w odległości kilku kroków od stanowisk. Ku mojemu zdziwieniu ,żaden telefon w rejestracji nie zadzwonił za to wszystkie cztery były zajęte, taki cud. Zanim mnie trafiło na dobre inna pani postanowiła nas łaskawie zauważyć. O cudzie jak się zachować, całować stopy , lecieć do bankomatu po wyrazy uznania? Po lokalną prasę zadzwonić w obliczu tak wielkiej łaskawości? Noooosz morwa mać, ja naprawdę wszystko rozumiem ale to już chyba przesada? Morwa mać maseczkę miałam nie w tym odcieniu co potrzeba, metka mi nie wystawała markowego badziewia? Co to było pytam? Wyglądało na zaburzenia ze spektrum. Ok nie mam  nic przeciwko zatrudnianiu niepełnosprawnych ale niech wywieszą informację dla petentów o wyrozumiałość a nie tak z nienacka niepotrzebne nerwy. Koniec końców udało się zarejestrować do dr na następny dzień. O 12 miał być telefon a był koło 17- mały poślizg. Naprawdę trzeba mieć zdrowie żeby chorować. Następnego dnia otrzymaliśmy skierowanie do innego speca, żeby ten wystawił skierowanie na potrzebne badanie. Rezonans z kontrastem jamy brzusznej w trybie pilnym z kartą DILO( karta szybkiej ścieżki onkologicznej) na 9 listopada. Hmm dobrze ,że tego roku. Telefon do Legnicy nieco szybciej na 26 października. Zawsze to za trzy tygodnie a nie pięć. Ja cię p.... mać... wać... blać. Weź się człowieku nie denerwuj, nie stresuj, żyj kolorowo. To co na spacerku jesiennym ze mnie zeszło powróciło nazad. Wkurw totalny. No i tak sobie czekamy.23.10 mam wyznaczony zabieg okulistyczny - znowu. Ciągle ten sam tylko odraczany w czasie. Czy tym razem się uda? Czy lepiej odłożyć, bo w razie komplikacji wpiszą mi kowid w akcie zgonu, bo nie będzie gdzie badań kontrolnych zrobić? Naprawdę jestem w kropce. Ja się z całą pewnością nie będę nudzić w swoim prostym ,zwyczajnym, szarym żywocie.
Ostatnio nie lubię spać, nie mogę brać tabletek nasennych bo w każdej chwili może zaistnieć konieczność odpalenia pojazdu mechanicznego i wycieczki medycznej, a bez nich sny są dziwaczne i pokręcone, ciągle śni mi się brachol, mama. Czegoś szukamy. Teraźniejszość plącze się z przeszłością. Płaczą za każdym razem w każdym kolejnym śnie płaczą. Kurcze musze o tym pogadać  z doktorem. Optymalnym rozwiązaniem na stany depresyjne w moim przypadku jest znaczny wysiłek fizyczny. Niestety ćwiczyć nie lubię nadal a pracować chwilowo nie mogę a już szczególnie bez składkowo. Drzewo nacięte, strych posprzątany, prace zaliczeniowe popisane, notatki pouzupełniane, literatura przeczytana. Co ja mam ze sobą zrobić? Dziś zabrałam się za gołąbki. Rezultat w środku nocy utknęłam z prażącym się żarciem, jakbym nie mogła jutro tego zrobić jak człowiek w normalnych godzinach. Orzechowiec wyszedł mi przepyszny wam powiem. Prawie cała blaszka już wyszła -jak za starych dobrych czasów. Habazie na Wszystkich nieżywych zamówiłam przez internet obadamy czy wyjdę jak taki jeden na mydle, czy też nie. To mi się w tym szaleństwie podoba, kupisz wszystko bez wychodzenia z domu. Bez kolejek , o której chcesz, ile chcesz i na dodatek masz 14 dni na zwrot. Nikt ci nie włazi z koszykiem na plecy przy kasie, nie zabiera ostatniego rogalika z półki, nie ściga się kto pierwszy do kasy.  Kurczaczki ja to chyba aspołeczna jestem. Dobrze ,ze ten messenger jeszcze jest bo bym zbzikowała do reszty chyba.
Dziecko moje większe a konkretnie to takie dorosłe już można tak powiedzieć, obiecało mi kebsa jutro. Pożyjemy zobaczymy, może tym razem się uda. Bo jakoś tak nam nie wypalają te wspólne wyjścia. Zawsze coś. 
Czy ja Wam wspominałam, że byłam chorutka masakrycznie? Normalnie do tego stopnia ,że uwaga- zawiozłam młodego do szkoły przyjechałam do domu i jak zakopałam się pod pierzynkę to wylazłam na drugi dzień na chwilkę. O poziomie tego zjawiska niech świadczy fakt, że ostatni raz leżałam w łóżku jak miałam złamaną nogę czyli gdzieś tak 11 lat temu. Oj dało mi popalić cokolwiek to było. Niemoc totalna, sen pot i bezruch. Mąż zaglądał czy żyję. Sytuacja niecodzienna ja tak chora ,że wymagam leżakowania. Niewątpliwie się starzeje albo wyczerpał mi się moduł poświęcenie w imię wyższego dobra. Co zrobić nic nie jest wieczne nawet ja.

środa, 7 października 2020

Zielona piłeczka

Mała, glutkowata, zielona piłeczka narzędzie integracji sensorycznej za niecałe 13 zł. Wytrzymała dokładnie jeden dzień szaleństwa. Była turlana, podrzucana, deptana, ugniatana, posłużyła jako partner  monologu informacyjnego. Konkretnie- tak ze dwa dni wstecz udałam się do szwagra udzielić mu instruktarzu -a może instruktażu? Nieistotnie wszyscy wiedza o co chodzi- jak posługiwać się nawigacją wbudowaną w smartphona. Chłopcy zostali w domu -sami. Oddaliłam się na zawrotna odległość 10 kroków korytarzem w lewo od drzwi do mojego pokoju. Teoretycznie można było A) otworzyć drzwi i zawołać. B) otworzyć drzwi i przejść te 10 kroków. C) zadzwonić .Oczywiście żaden krok z powyższych nie został rozpatrzony jako możliwy do realizacji. Nadmienię w tym miejscu, że normalnie chłopcy nie zauważają mojej obecności ani jeden ani drugi. A teraz -gdzie poszła, be ze mnie poszła, wróci, nie zostawi mnie, zaraz przyjdzie? Gdzie jest? 10 minut mnie nie było i dramat małego człowieka. Coś ma chłopak ostatnio zawirowania na punkcie rozłąk. Ojciec w domu już miesiąc po szpitalu, a małoletni sobie teraz przypomniał ,że się martwił. Jak mnie nie widzi przez szybę w szkole to też dramat, bo matka nie przyszła. Stanowczo za dużo czasu to stworzenie spędza wyłącznie w moim towarzystwie.
Na załączonym obrazku masaż turlający włochata piłeczką o bardzo wyrazistym chemicznym zapachu. Śmiechu przy tym turlaniu było co niemiara. Mała rzecz a dosłownie cieszy , dobra cieszyła ponieważ w wyniku z bezpośrednim uzębieniem młodego przestała w krótkim czasie spełniać swoją rolę.


Załapała się na jeden nocleg w zacnym towarzystwie Zygzak- piłka -Zygzak. Jakkolwiek to brzmi. Żyła krótko ale intensywnie. Pasowała do nas. Chwilowo budżet nie przewiduje wydatków ponadnormatywnych ale trzeba będzie karton przy okazji zamówić.
Od paru dni potężnie boli mnie głowa, proszki nie pomagają- diagnoza nadmiar stresu przy znaczącym deficycie czasu. 
Próbowałam zarejestrować się do kontroli po wykonaniu 74 połączenia dałam sobie spokój, może jutro znajdę chwilkę i potupta pode drzwi - zakołacze, zakrzyczę, może zacna dusza jakaś pochyli się i poratuje. I tak dobrze ,że do przychodni można wejść i chociaż klamkę cmoknąć, bo okienna porada u psychiatry na drugim piętrze mogłaby wzbudzić jak mniemam swoistą rozrywkę dla postronnej gawiedzi. Wy sobie to wyobraźcie mogłoby to wyglądać tak:
8 rano. Lekko deszczowy, październikowy poranek. Kremowej barwy budynek, w tle stacja cpn, szum aut z pobliskiej drogi krajowej numer 3.Zza budynku wyłania się postać kobieca, gładko zaczesane włosy, nieco wczorajsze a i tak niesfornie wymykające się spod gumki i zabawnie sterczące nad uszami. Kobieta niecierpliwie po raz kolejny zagarnia je za ucho, z irytacją myśli ,że czas najwyższy na wizytę u fryzjera. Nie ma parasola, deszcz zacina coraz mocniejszymi strumyczkami, z rezygnacją podnosi kołnierz i tak mokrej już kurtki. Nieco szybciej idzie w stronę drzwi. Zamknięte. spogląda na zegarek, potem zagląda do środka, wokół żywej duszy. Nagle tuż pod klamką. z lewej strony od zamka, dostrzega kartkę smętnie zwisającą na jednym kawałeczku taśmy klejącej. Pochyla się - z uwagi na panująca w kraju bla bla, oraz przerwą w dostawie prądu wizyty będą się odbywały przez okno(drugie piętro od strony CPN), jakoś specjalnie ta informacja nie robi na kobiecie wrażenia. Przywykła żyjąc w kraju narastających absurdów. Kolejne zdanie wpędza ją jednakże w nastój niemal wisielczego humoru z pogranicza histerii- W celu uzyskania porady proszę dzwonić xx xx xx xx. O FUCK< FUCK< FUUUUUCK. Przyszła tu po wykonaniu niemal setki połączeń, oczywiście nieodebranych, Z odrobiną nadziei spogląda na kartkę, może chociaż numer będzie inny. Nadzieja prysła. Zrezygnowana sięga po telefon. Abonent czasowo niedostępny, abonent... Niby mać jak? Rozgląda się, wokół żywej duszy, okna przychodni pozamykane, gdzieś tan na drugim piętrze błyska nikłe światełko. No tak awaria prądu. Żyjemy w czasach kiedy telefony działają wyłącznie podłączone do sieci. Cóż wizyta nie może zostać zrealizowana. I tak to mogłoby wyglądać. Mam w głowie wizję co by się zadziało jakby jednak awarii nie było i okno porada miałaby miejsce ale jestem zmęczona i mknę spać. Jutro kolejna przygoda z realiami służby zdrowia w dobie wirusa. Naprawdę ,żeby chorować to trzeba mieć końskie zdrowie .
Lekcje ogarnięte, zaległości nadrobione. Jasiek zdrowy, my nieco mniej i żyje się dalej, jak długo nie wie nikt. Nasz świat zwalnia po raz kolejny. Na rezonans z kontrastem czas oczekiwania w trybie pilne- na 26.10 w Legnicy. Potem jeszcze 14 dni na opis, bo na miejscu nie robią tylko do Warszawy wysyłają. Szybka terapia onkologiczna - czas start 23.07.2020.Teoretycznie już powinno być rozpoznanie i wdrożone leczenie tym czasem utknęliśmy w nurtach systemu kolejkowego. Najśmieszniejsze jest to ,że taki sam termin jest odpłatnie z tym, że jak ktoś nie dotrze to najpierw dzwonią do tych co już zapłacili. Tak, że nie prędko w tym kraju coś się zmieni, nie prędko. 

 

czwartek, 1 października 2020

Jak żyć? Pytam ...

 No właśnie jak? Jak coś robię to przeważnie i w zasadniczo zdecydowanej większości angażuję się bardzo. Ostatnio okazuje się, że nawet za bardzo. Bywam impulsywna, gadam stanowczo za dużo kiedy czuje nacisk presji jakiegokolwiek rodzaju, uzewnętrzniam emocje w dziwacznych formach, często znacząco odbiegających od stereotypowych wyobrażeń. Piosenka na dziś odzwierciedlająca stan psychiki to bez wątpienia https://www.youtube.com/watch?v=3AIH7Bem3yg Marka Dyjaka. Często proponuje rozwiązania dużo gorsze dla mnie, godze się na kompromisy, które są niczym więcej jak przesłaniem-ok, przynajmniej będzie spokój. Z czym ja się dziś utożsamiam? Z pochodnią polana wiadrem  wody może? Można by powiedzieć - jak mawia mój syn. Znaczy nie to że jestem jak wysuszona kłoda tylko w sensie ,że problem( pochodnia)- szukanie rozwiązań(nasączanie pochodni)- działanie( iskra tj.ja)- obiekt obarczony problemem i opór( woda). No i właśnie wtedy wyłazi ,że niepotrzebnie się angażuje, spalam, wyrywam poza swoje miejsce w szeregu. Odkładam na bok wiele ważnych dla mnie spraw. Zupełnie niepotrzebnie i bez sensu. ...Bo ta miłość mnie zabiła i nie żyję już. Moje serce to mogiła śnieżnolicych róż...(M.Dyjak) tak mi te słowa w głowie utknęły dziś. 

Człowiek może znieść dużo, bardzo dużo nawet bym powiedziała. Czas nie leczy ran jedynie bledną i raz na jakiś czas wszystko co boli wymyka się z zakamarków myśli i gwałtownie przypomina ,że jest gdzieś tam i czeka na odpowiedni moment  tej mojej spokojnej wegetacji i jak nie ...bnie , jak nie wrzaśnie- A PAMIĘTASZ!!!!!!!- Jasne ,że pamiętam a bardzo bym chciała nie. Jednakże prowadząc szeroko zakrojoną wiwisekcję jakże bogatego życia wewnętrznego, stwierdzam po wnikliwej obserwacji i gromadzonych doświadczeniach, że po kolejnym czymś do znoszenia, tak jakby człowiek przywyka, zaczyna szybciej się otrząsać, łatwiej myśli a podszepty podświadomości traktuje jak natrętnego gościa i wypycha je nazad skąd wyłażą. Można dużo znieść bo zwyczajnie oswajasz się z trudnościami i wchodzicie w rodzaj symbiozy.

A co po za tym? Jasiek ogarnia szkołę, spadek zaangażowania matki czyli mnie w edukację dziecka z niepełnosprawnością widać gołym okiem. Więcej czasu nam wszystko zajmuje, oporniej, coraz częściej z płaczem. Nie chcę , nie potrafię, nie zrobię. Udziela mu się mój emocjonalny rozpiernicz. A świetnie wyczuwa sztuczność entuzjazmu. Z tego też powodu koniecznie powinnam wybyć z miejsca gdzie wydaje mi się, że jestem niezbędna i wrócić na wypracowane szlaki i zająć się tym co mi właściwie wychodziło najlepiej - byciem mamą Jasia. Tym bardziej ,że w swojej ocenie mało obiektywnej ale niezwykle budującej , gdyż ta rola społeczna sprawia mi realną radochę i poczucie życiowego spełnienia. A reszta nich idzie do diabła. Synutek mój potrzebuje dużo uwagi, dużo rozmowy, dużo tłumaczenia i ogrom czasu a ja jak debil szukam dodatkowych zajęć i żyję cudzymi problemami. Już się ogarniam, od tej chwili dokładnie.

Niedługo początek roku akademickiego. I bardzo dobrze. Ostatnio stan w którym pozwalam sobie na roztrząsanie życiowych niepowodzeń jest przytłaczający. Umysł należy stale czymś pożytecznym zajmować ,żeby nie przypominał warszawskiej Czajki. Rok 2 - terapia pedagogiczna - ja. Niewiele zabrakło ,żeby niesprzyjający splot okoliczności finansowych spowodował rezygnację z uczenia się ale problem został zażegnany. Tu uprzejmie kciuki proszę trzymać, żeby włodarze naszego miasta przychylnie rozpatrzyli mój wniosek o stypendium za wyniki w nauce. Panie Prezydencie? Da się? Nie da się to też dramatu nie będzie, najwyżej schudnę- na szczaw i mirabelki wiem gdzie iść, dżem z jarzębiny też ponoć dostarcza wielu składników tudzież dzika róża i głóg. No i makaronu z PCK jeszcze mam na rok minimum zapas. Dzięki zarąbistej współpracy i wymianie między studenckiej podręczniki mam dostępne to tez spora oszczędność. Myślę, że i ten rok się uda. Uczelnia również wyciągnęła pomocną dłoń i przyjęto mój wniosek o zapomogę studencką. Tak, że czekam na napływ pozytywnych decyzji. 

Zmiana pracy nie wyszła mi na dobre, kiedy już przełamałam niechęć do siedzącej , monotonnej pracy, i skoncentrowałam się na dobrych stronach- bach marcowa mega epidemia spowodowała, że trzeba się było młodym zająć i cyk- Specjalny zasiłek opiekuńczy do lipca W marcu jak też pamiętacie kochani mój brat młodszy postanowił, że z powodów tylko jemu wiadomych lepiej będzie się powiesić niż pogadać. Potem przez te zakrywanie non stop ryła, zatoki sobie przypomniały o istnieniu. Potem urlop przełom lipca i sierpnia. Potem do teraz choroba męża i deprecha gotowa. Bywa, tak. Pracownik ze mnie marny, ale wynika to z czynników zewnętrznych. Niestety nie jestem tak bogata, żebym się mogła zwolnić sama więc jest jak jest. Pierwsza praca w której dłużej jestem na chorobowym niż ona sama trwa. Na szczęście obie strony umowy nie są w porządku. Więc czuję się usprawiedliwiona. Co prawda, co miesiąc problem z wypłatą zasiłku chorobowego się pojawia ale niech będzie to rodzaj kary za  długotrwałą nieobecność. Od 16 dnia miesiąca w październiku przesunęło się nieco do 30, ale pińcet ratuje płynność finansową. Planów na przyszłość nie robię, zaciskam pas i patrzę po kolejnym wyjeździe do lekarzy na znikające z konta cyferki. Żeby nie było 215zł od państwa jest na prawie dwa kursy starczy. I wiecie co jakbym nie była przyzwyczajona do operowania mocno ograniczonymi środkami budżetowymi to byłoby nawet można powiedzieć -przezroczyście. Ale mam wprawę. Nawet obserwuje ,że wpływa ta sytuacja pozytywnie na mój sposób operowania gotówką , okazuje się nawet, że myliłam się sadząc ,że po diagnozie Janka zrezygnowałam ze wszystkich zbędnych i niepotrzebny wydatków o co to to nie masa jeszcze czeka w kolejce. Naprawdę. Przestałam słodzić na dobre, wodę nauczyłam się pić, na tort śmietankowy w cukierni sobie popatrzę, ciasto w domu upiekę. Batoniki, chipsy inne takie- won. Jedzenia się tyle nie wywala, bo jak mniej się żre, to mniejsze garnki potrzebne i składników mniej. Dobra nieco ironizuje ale w sumie nie ma tego złego. Dzięki sukcesywnemu przesuwaniu daty wpływu na konto nauczyłam się operować w szybkim tempie dwustoma złotymi na tydzień dzieląc to na trzy osoby.

Jasiek niezbyt szczęśliwy ostatnio w jego rysunkach pojawia się smutny ludzik. Dlatego się ogarniam i przekierunkowuje  się na synutka. Ludzik w środku to Jaś, postępy są widoczne, ludzik mama ma sukienkę. Teraz trzeba tylko troski z tej dziecięcej buzi zetrzeć. Gdzieś tam daleko wstecz, pisałam o obawach czy usłyszę od swojego syna jakiekolwiek słowo. Teraz niczym symfonia dla uszu- Moja mateczka, świetnie mieć taką mamę jak ty, moja wspaniała mamusia. Że nie czyta płynnie? Że wścieka się jak ma trudniejsze zadanie do wykonania? Że milion razy dziennie powtarza frazy z reklam? Że jadąc samochodem w uj km przez całą drogę śpiewamy na cały głos - przewróciłeś go będzie płakał? Że oglądamy od miesiąca Grincza na okręte? Nic to. Bo ja jestem jego mamusia i on mi to mówi bez żadnego skrępowania i wstydu. Teraz uśmiecham się wspominając początkowe diagnozy. Na szczęście dla nas nietrafione na każdym kroku. Nie mam pewności czy czas da mi szanse patrzeć na samodzielność syna ale mam nadzieję, że tak i że wszystko co robię przyniesie w przyszłości efekt.  

 

Teraz priorytetowo należy zając się zmiana obrazu graficznego stanu uczyć potomka. Kolejny powód do zebrania się do kupy po raz kolejny. 
Jak ja sobie przypomnę swoje podejście do kwestii posiadania dzieci. Oj jaki to jest chichot losu. Pierwsze to zupełna amatorszyzna, tak patrzę z perspektywy. To nawet nie wychowanie było tylko samorzutny chów, dziecko samo się wychowało, samo wyprowadziło i żyje po swojemu. Czas którego nie wymagała młody zaanektował w całości. Mnóstwo czasu jak dziś zmarnowałam na angażowanie się w sprawy płytkie i niewarte uwagi. Szkoda ,że taka wiedza przychodzi z wiekiem i doświadczeniem. Nie bójcie się zmian, lepiej się sparzyć niż wegetować - żałując ,że się nie miało odwagi raz jeden postąpić egoistycznie, samolubnie i tylko dla własnego dobra i spokoju. Nie żyć dla świętego spokoju, dla dzieci, dla poczucia bliżej nieokreślonego obowiązku wobec kogoś, wobec słów, które w realu niewiele  mają z życiem wspólnego. W tym całym ambarasie to my jesteśmy i tak najistotniejsi. Niby wiem, niby myślę, niby czuje a i tak po raz kolejny popełniam z wygody te same błędy. I tak sobie myślę dziś oswajając się z depresją, że to wszystko z powodu zmarnowanych okazji lepiej było by może zaryzykować. Jeden raz chociaż.

Nic to lekcje nie poczekają, czas leci, kotlety się po smażyły, z duszy zlazło nieco, czas powrócić do rzeczywistości.

Zapyta Bóg co dałam mu od siebie? - stanowczo za dużo w stosunku do oferty bym powiedziała dziś. Umowa, którą mamy zawiera zbyt wiele rzeczy drobnym druczkiem. Dawno temu, naprawdę dawno na kolejnym zakręcie spotkałam zdanie  ,że Bóg kocha mnie za to tylko że jestem i taka jaka jestem, bezwarunkowo i ograniczeń. Dziś uzupełniam to zdanie o fakt, że sama siebie muszę najpierw pokochać, zrozumieć, zaakceptować. Takie proste. I może o to mu chodzi? Im więcej mi zabiera tym więcej sama zyskuje przy mniejszym nakładzie? To by mi nawet pasowało do obrazu jaki mi się tu wyłania. Im mniej mam tym więcej dostrzegam. Ale łatwo nie jest to fakt.