niedziela, 12 lutego 2023

Obywatele świata...

  

    W związku z chęcią nabycia pojazdu mechanicznego w cenie okazyjnej oraz sprawnego technicznie na poziomie -parę lat pojeździć, poprosiłam o wsparcie w zakupie. Zawsze marzył mi się mały, czerwony samochodzik, ale w takim czerwonym, czerwoniastym odcieniu. I oto jest ;) na dodatek przywieziony samodzielnie, przy wsparciu osobistym jednego potomka i mentalnym drugiej potomkini.
  
Mówiłam, co prawda, że Seat odpada przy poszukiwaniach, ale ta barwa... no po prostu musiałam, jak mawia Jasiek.
    Wychodzi na to, że realizujemy wszystkie niedokończone i otwarte w październiku sprawy, łazienka poprawiona, drzwi pozaklejane, samochód wymieniony. Łapiemy się też za nowe, takie jak na przykład wyjazd w głąb Niemiec. To nic, że żadne z nas nie rozumie po niemiecku a po angielsku ledwo, ledwo. Ani, że do pokonania  w jedną stronę ponad tysiąc kilometrów. Powiedziałam a to i b trzeba było. Klamka zapadła jak tylko dotarła do nas fota czerwonej strzały;). Sama do Polski nie przyjedzie, a wizyty w miejscowych komisach przyprawiły mnie tylko o rozstrój nerwowy i zniesmaczenie. Z czystym sumieniem powiem- tu nie ma prawdziwego handlarza pojazdami, tylko żerujące na naiwności trolle. Swoją drogą, kiedy faceci przestaną uważać kobiety za głupsze od siebie? Eh długoooo jeszcze. 
    Kiedy decyzja o wyjeździe zapadła, zaczęliśmy z Jankiem planować tą naszą wyprawę. Miesiąc wcześniej zakupiliśmy bilety na autokar. Rozważaliśmy opcję podróży pociągami, ale jakoś zabrakł matce odwagi poruszania się w sieci przesiadek na dworcach kolejowych na których językiem urzędowym nie jest polski ;). Może następnym razem. Zatem spakowaliśmy niezbędny bagaż podręczny i zaczęliśmy odliczać...

  

    Podróżowaliśmy z przewoźnikiem "Sindbad". Ocena- dostateczna. Pierwszy zgrzyt, na bilecie oraz stronie firmy widnieje informacja, żeby przybyć minimum 15 minut przed odjazdem pojazdu. Podano również informacje, że autokary są wyposażone w darmowe wi- fi oraz, że można napić się ciepłej kawy i herbaty w trakcie jazdy a także, że nie musimy się przejmować pilnowaniem bagaży, bo są one roznoszone przez kierowców do właściwych pojazdów podczas przesiadek. No i lipa.
    Początkowy etap podróży obejmuje bowiem  godzinny transport busem -z przyczepką na bagaże i zaliczenie okolicznych miejscowości podczas zbierania podróżnych. Po skompletowaniu- przesiadka do właściwego autokaru. Fajnie? No nie do końca. Najpierw telefon do firmy bo bus się spóźnił, a za ciepło nie było. Potem zwiedzanie okolic, następnie wysiadka na dosyć ciasnej stacji benzynowej i oczekiwanie na przyjazd właściwych pojazdów. Bagaż wbrew zapewnieniom z folderu, trzeba było sobie przypilnować i umieścić we właściwym autokarze. My na szczęście za wiele nie mieliśmy, ale szczerze współczułam reszcie. Po kilkunastu minutach na stację zaczęły podjeżdżać autokary. Totalny chaos. Nikt tego nie kontrolował, pasażerowie dostali numery przyczepione do bagażu i informację, że mają wsiąść do autokaru zgodnie z naklejką. Stanowiska do wsiadania, pokierowanie, pomoc przy zataszczeniu bagaży- tego Sindbad wcale nie oferuje tylko deklaruje. Czekamy tak sobie na tym wygwizdowie, rzecz jasna nas pojazd przybył ostatni. Jan już lekko zniesmaczony, zaczął nawet przebąkiwać o powrocie do domu, ale jak już tu jesteśmy to poczekamy. Zajechał zatem pojazd, podeszliśmy do pani pilot gdzie ku naszemu zdziwieniu, nie trzeba było pokazywać biletów, ani dokumentów- co jak się później okazało, ma istotne znaczenie w podróżach dalekobieżnych. Kobita pomimo, że był dopiero 22 już była dość zmęczona a na twarzy miała wyraz totalnego znudzenia. Przydzieliła nam miejsca na tyle autobusu. Jedno z nich było zajęte i pan nie zamierzał się przemieścić, a ja nalegać. Serio karma wraca sama. W ten oto sposób mieliśmy miejsce na rozprostowanie odnóży bo mogliśmy je wyciągnąć na przejściu. Siedząc na wyznaczonym miejscu, młody zaszyłby się z talencikiem w kąciku a tak zafundował panu kilka godzin intensywnego oświetlenia twarzy ekranem tablecika tudzież, zacnymi podskokami. Trzeba jednak oddać panu honor, słowa skargi nie wydobył, aczkolwiek gdyby spojrzenie mogło uszkadzać.... Tuż przed końcem podróży, mimo intensywnego liczenia owieczek, doszło do sytuacji w której jedna z nich się zagubiła, wsiadając do naszego autokaru zamiast do docelowego. Peszek. Zamiast celu podróży stres i kilka godzin czekania na transport powrotny. Może, gdyby jednak, ktoś sprawdzał bilety, taka sytuacja nie miałaby miejsca. z godzinnym opóźnieniem dotarliśmy jednakowoż na miejsce.
    Jadąc do obcego miasta ale mając przyjazne dusze, nie jest źle. Na przystanku czekał już na nas mini komitet powitalny i wygodny transport na miejsce docelowe. Bez paniki w oczach i zachowaniu. Spokój i równowaga. Malownicza okolica, wieś położona na terenach powulkanicznych, pełna wzniesień i górek. Tam po prostu nie sposób posiadać nadwagę, spacer raz dziennie do sklepu załatwia sprawę fitnessu. 
    Pierwszego dnia zostaliśmy zabrani na urokliwy ryneczek i pooglądać okoliczne zamki. Sezonu jeszcze niema więc pozwiedzaliśmy dziedzińce. 
 
 

Jasiek nieco był zniesmaczony faktem, że w okolicy roi się wręcz od wszelkiego rodzaju pagórków i że wiąże się z tym konieczność ich pokonywania, ale nawet za bardzo nie marudził. Miał chwilę zwątpienia i przysiadłszy na drewnianej ławie tuż koło młyńskiego koła, zamanifestował postawą oraz werbalizacją, postawę negatywistyczną, wyrażająca oczywisty bunt wobec dalszego używania nóg do przemieszczania się. Co robić? ano to samo co w domu, iść dalej i sprawdzać co jakiś czas czy jednak ruszył zadek. 
 
Po za tym ciocia uratowała mu wypad gdyż dzięki znajomości tutejszej mowy, umiała zamówić pozywienie w ulubionej knajpce młodego ;) 
 
 Kurcze pieczone, niby standardy takie same a frytki jednakże w większym opakowaniu a w kanapce kotlet zajmował całą powierzchnię a nie środek. Najważniejsze jednak było zaliczenie podczas pobytu wizyty w maku , całe szczęście o podróż autobusem się nie dopominał chłopak, starczyło mu przestudiowanie rozkładu jazdy.
    Tak po za tym byczyliśmy się prawie totalnie, w drugim dniu odważyłam się zabrać szkodnika na zewnątrz. Okolica jest super, dla miłośników pieszego lub rowerowego wędrowania.
 
 
 
 

Jan czuł się jak w domu. Ani razu nie zajęczał, że chce do domu, wręcz przeciwnie z zapałem byłby przystał na opcje przedłużenia pobytu. Jednakże obowiązki wzywają. Niedługo egzamin z Polskiego. Kiedy nie spacerowaliśmy, wykorzystywał na maksa dostęp do mediów. Mało wychowawcze aczkolwiek skutecznie pozwalające odpocząć mnie. 
Nocą, też jest tu ładnie.
 
                           

    W sumie mogłabym rozważyć opcję zapoznania się z językiem obcym, bo takie miejsce by nam pasowało do życia, spokojne, ciche z dala od zgiełku miasta a ze wszystkim co potrzebne. Jankowi też się spodobała lokalizacja. W byciu wdową bez zobowiązań, fajne jest to, że nic mnie w jednym miejscu nie trzyma. Na dodatek potomek, który wymaga zwiększonego nakładu uwagi i atencji z mojej strony, podziela mój pogląd, że nie należy bezwzględnie przywiązywać się do określonego miejsca. 
    Przekonaliśmy się, że świat nieco dalej, za bardzo nie różni się od tego który znamy. Że znajomość języków nie jest warunkiem koniecznym do podróżowania, że świat to jedna wielka scena, z ciągle zmieniającymi się dekoracjami oraz, że wszędzie można czuć się dobrze. Grunt to mieć gdzie i do kogo wracać.
    Zrobiliśmy też z Jankiem jeszcze jedną niesamowitą rzecz. Powróciliśmy do domu pojazdem mechanicznym we wściekle czerwonym odcieniu. Sami. Przygotowani po same uszy na niemal każdą okoliczność, zaopiekowani i nadzorowani przez przyjaciół. Pokonaliśmy dokładnie 803 km. Kawał drogi. 
 
    Świat trwa nadal. Jan jakby nigdzie nie był, przeszedł do porządku dziennego nad wydarzeniami ostatniego tygodnia, nieśmiało oznajmiając, że było fajnie. 
    Tak o to dokonaliśmy zakupu pojazdu, oraz pokonaliśmy obawy przed wyjazdem z kraju. Raz się żyje a wszystko co tu zbieramy tak skrzętnie i tak nic nie będzie warte. Zatem bez fanfar ale z przyjemnością, żyć trzeba i pokonać lęk, żeby potem niczego nie żałować.
    Najważniejszy w tym wszystkim jest jednakże młody. Ta wycieczka pokazała, że potrafi się szybko zaaklimatyzować, dostosować do warunków i znieść niewygody dla osiągnięcia celu. Odzyskaliśmy swobodę przemieszczania się, co prawda mocno nadszarpnęliśmy tym nasz żelazny budżet, ale warto było dla walorów niematerialnych. znów nauczyliśmy się czegoś nowego- obydwoje. I znów pokonaliśmy słabość, obawy, strach. Daliśmy radę.