poniedziałek, 2 października 2023

 



 
  
  
   

    Weibern - czyli ponownie u Ojca Chrzestnego wraz z małżonką jego osobistą ;) We wrześniu jest u nich zdecydowanie ładniej niż w lutym. Jak zwykle zadziałał  impuls z klauzulą wykonalności. Tym razem nasz pobyt potrwał pełny tydzień. W trakcie zwiedziliśmy okolicę , mimo kompletnego braku znajomości języka niemieckiego bez problemów zrobiliśmy zakupy w jedynym w okolicy Lidlu, w Weibern nie ma po prostu innych sklepów tylko ten jeden, mały oddział banku czynny do 12 tej, gabinet psychoterapii, hala sportowa, sklep Wolkrafta- czyli mydło i powidło techniczne, oraz punkt kebaba, aczkolwiek niezbyt oblegany. Na większe zakupy trzeba się udać do okolicznych miasteczek. 
Dzięki uprzejmości gospodarzy mieliśmy zapewnione komfortowe wręcz warunki noclegowo- wypadowe wraz z doborowym towarzystwem. Ciocia mimo faktu aktywności zawodowej znalazła czas i siły, żeby nas jeszcze w kilka ciekawych miejsc zabrać.

  
 
 


  

 

 
  

 

 

 Vulkan expres- kolejka wąskotorowa, najlepsza część wyjazdu wg Janka. Wolniutko sunęliśmy wulkanicznymi terenami, mijając ukryte na zboczach zamki, zameczki, budowle i malownicze domki. Podczas tej podróży ciocia nie mogła nam niestety towarzyszyć ale mimo to odważyliśmy się pojechać do pobliskiej miejscowości Engeln, wsiąść do pociągu i ruszyć w nieznane. Było ciekawie nie powiem. W sumie był to nasz największy wydatek turystyczny, ponieważ bilety kosztowały około 25 euro, ale w tym pięć godzin frajdy. Jasiek zachwycony był najbardziej możliwością wejścia do maszynowni i warsztatu gdzie trwa renowacja wagonu i parowozu. Co ciekawe obsługa kolejki to wolontariusze, pasjonaci. Miałam lekkie obawy w kwestii dogadania się, nawet ściągnęłam sobie translator Google ale okazało się, że słabiuchny angielski, dwa zwroty po niemiecku i wymowna gestykulacja wystarczyły do wymiany komunikatów. 
    Zapomniałabym, wybraliśmy się w podróż dzień wcześniej ale okazało się, że kolejka w środy nie jeździ co nas zasmuciło nieco bo w urodziny pasażer nie płaci za bilet ;) ale w ramach wsparcia zostaliśmy poczęstowani przez właściciela stacji kolejowej kawą i colą i absolutnie nie chciał słyszeć o płaceniu. 
    Druga akcja uczciwości miała miejsce podczas zakupu biletów na kolejkę. Konduktor policzył za dwie osoby dorosłe i mógł mnie zwyczajnie oszukać bo i tak nie miałam pojęcia ile płacę. Ale sam wycofał bilety i skasował ponownie. Na koniec wycieczki zaproponował również Jaskowi zwiedzanie parowozu którym jechaliśmy ale tu już młody nie wyraził zainteresowania ;) zatem wsiedliśmy do naszej czerwonej perły i wróciliśmy na posesję. Tak po miejscowych tzw. landówkach poruszaliśmy się moim osobistym seatem barwy czerwonej.  
 



 

 



 

 

 


    Ryneczek i jedna z największych winnic 570 ha- ciocia w swój jedyny wolny od pracy dzień zabrała nas do pobliskiego miasteczka, którego nazwy nie zapamiętałam. Zobaczyliśmy idealnie wręcz zachowane mury obronne na które bez problemów można było wejść ryneczek a później ku bezgranicznemu oburzeniu Janka udaliśmy się obejrzeć znajdująca się w pobliżu, jedna z największych winnic, położonej na prawie sześciuset hektarach ziemi. Jak okiem sięgnąć, z  dolinki w której się znajdowaliśmy otoczyły nas stoki winogron. Co ciekawe na terenie winnicy znajduje się ciekawy obiekt, który służy jako ścianka wspinaczkowa. I to torowisko no po prostu musimy wrócić, żeby pojeździć niemieckimi środkami transportu.


  

                                               
    Oczywiście wpadliśmy również do miejscowego Mc Donaldsa, który jak wspomniałam po zimowym pobycie, zostaje daleko w tyle za tymi w Polsce, pod wieloma względami. Po pierwsze w kiosku nie było opcji języka angielskiego, nie ma koszy do segregacji śmieci jest zamiast tego stojak na tace rodem z barów mlecznych za komuny. Toalety są bardzo ciasne i niezbyt czyste, kawa podawana jest w plastikowym kubeczku za który naliczana jest dodatkowa opłata w wysokości 2 euro. Ot dysonans pomiędzy narzucaniem nam ekologii a jej stosowaniem na własnym terenie. Za to mają tam fajny sklep z obuwiem i takie przeceny to ja rozumiem z 65 euro na 19 to jest obniżka. Co ciekawe obuwie jest znanych marek i solidnie wykonane. Jak oczywiście powrócił do kraju zaopatrzony a ja zakupiłam sobie zestaw patelni dla singla ;) Są świetne i w końcu nie wyrzucam jedzenia. Faktyczna równica jest tez w jakości płynu do płukania. zakupiony w Niemczech nie dość, że wychodzi taniej w  przeliczeniu na nasze to pachnie faktycznie bardzo długo i intensywnie. 
    Zaskakuje mnie otwartość Janka na naukę języka obcego. Bez najmniejszych oporów posługiwał się w sklepie kilkoma nabytymi zwrotami i chętnie słuchał jak ciocia mu tłumaczyła przydatne zwroty. Zakładam, że w razie konieczności dłuższego pobytu, góra po pół roku byłby w stanie porozumiewać się w stopniu podstawowym.
    Tam gdzie się pojawialiśmy, zwracaliśmy uwagę ponieważ w Niemczech do południa dzieci realizują obowiązek szkolny, nie ma czegoś takiego jak Edukacja Domowa albo w bardzo wąskim zakresie, rodzicom grożą wysokie kary za nieobecność dziecka w szkole. Więc nie spotykaliśmy ani mniejszych dzieci ani szwędających się  bez celu stad nastolatków. zakładam ,że w większych miejscowościach jest inaczej tu, ulice do południa są puste a i po południu też niezbyt się zaludniają. Nie ma tu również luźno puszczonych zwierząt domowych, żadnych psów, kotów, ptaków.  Normalnie takie miasteczko grozy trochę. Co ciekawe mało która posesja posiada bramę a samochody, przyczepki, baseny, trampoliny, grille, rowery są trzymane na zewnątrz bez miliona zabezpieczeń. Jak pytam? Faktem jest, że po za nami nie było tu w sumie innych obcokrajowców szwędających się uliczkami. 
    Wujek  Dariusz nauczył Janka grać w badmintona, tak się chłopakowi spodobało, że codziennie się dopomina o partyjkę i specjalnie zakupiliśmy zestaw paletek do użytku domowego. Siłą rozpędu poruszamy się nadal w większości na pieszo i o dziwo Jan chętnie mi towarzyszy, cieszy go płaskość po której się porusza.  
    Droga powrotna przez terytoriom Niemiec na odcinku 799 km można powiedzieć, że to czysta przyjemność. Trzypasmowa autostrada z ograniczeniem do 130 km( może są odcinki bez limitu ale nie na A4. Kierowcy, którzy nie wiszą na zderzaku, nie trąbią i nie używają klaksonu, ciężarówki poruszające się płynnie po wyznaczonym pasie. Jak masz wrzucony migacz kierowca za tobą na pasie środkowym zjeżdża na prawy jeśli ma możliwość, jeśli nie zwalnia i umożliwia ci wykonanie manewru wyprzedzenia pojazdu z lewego pasa. Wpuszcza cię płynnie z pasa dojazdowego, w mieście rygorystycznie wręcz przestrzegane są limity prędkości , często na sporych odcinakach jest to 30km/h, różnica po przekroczeniu granicy w Zgorzelcu była zauważalna od razu. Oj długo jeszcze na taka kulturę jazdy trzeba będzie poczekać.  
    Ogólnie wykonałam ponad dwa tysiące kilometrów w tydzień i dałam radę, to otwiera nam szereg możliwości. A czas nie stoi w miejscu, trzeba korzystać z życia póki ono trwa i nie potrzeba do tego jak widać ciężkich milionów. Praga nocą czeka ;)