Tym razem Zielona Góra. Jednodniowe wypady wchodzą nam najwyraźniej w nawyk .Liczą się dwie rzeczy: jazda pociągiem i fast food.
środa, 30 czerwca 2021
Tym razem Zielona Góra - turystyczni jesteśmy z synem ostatnio
sobota, 26 czerwca 2021
Funkcjonowanie Głogowskiego „szpitala" nie przestaje mnie zaskakiwać
Z założenia szpital ma realizować działalność leczniczą czyli udzielać świadczenia zdrowotne służące zachowaniu, ratowaniu, przywracaniu lub poprawie zdrowia oraz inne działania medyczne wynikające z procesu leczenia lub przepisów odrębnych regulujących zasady ich wykonywania.
W gablotkach szpitali znajdziemy również górnolotnie brzmiące -PRAWA PACJENTA. Piękne cytaty np. "Dla nas najważniejszy jest człowiek." Fantazja tego kto układał te prawa, regulaminy, cytaty, kończy się z chwilą konieczności skorzystania z usług owej instytucji. Jak wiecie spędzamy dużo czasu ostatnio w różnej maści szpitalach, placówkach, przychodniach. No wszędzie nas pełno wręcz. Niektóre miejsca tak sobie upodobaliśmy, że po kilka razy wracamy. Jednakże do tej pory z usług miejscowej placówki szpitalnej skorzystaliśmy raz w celu założenia portu naczyniowego. Teraz przyszedł czas na podejście numer 2 .To co mam do napisania zasługuje na nowy akapit.
Wszystko zaczęło się w lipcowe popołudnie. Pani doktor onkolog nie przebierając w słowach w dość obcesowy sposób zakomunikowała koniec leczenia. W ramach rekompensaty wystawiła garść skierowań jedno na oddział wewnętrzny celem rozważenia punkcji brzucha. Skutkiem ubocznym zarówno samej choroby jak podawanej w trakcie chemioterapii jest wodobrzusze. Stan niezbyt ciekawy, ani wygodny. Kobitkom tłumaczyć nie muszę wiedzą w czym rzecz jak nie wiadomo kiedy zamiast brzucha masz podpórkę na duży talerz deserowy. Taka futurystyczna ciąża w speed klatce. zatem aby nie dopuścić do powikłań jakie ów stan ze sobą niesie niezbędne jest upuszczenie nadmiaru tego co się zebrało. No ale szpital to szpital i zanim człowiek sobie da wbić długachną igłę to szuka innych metod. Niestety leki nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Zanim zabrałam się za rejestrowanie na oddział przypomniało mi się ,że przed nami jeszcze wizyta we Wrocławiu po leki na WZWB, zatem hamuj Baśka.Pani dr podczas czerwcowej wizyty potwierdziła konieczność wykonania jak się wyraziła „Odbarczenia wodobrzusza" nawet zapytała czy my w tym naszym mieście szpital mamy. No niby mamy, budynek jest. Powróciwszy ze stolicy dolnośląskiej, za dni parę udałam się zatem do owej placówki w teorii służącej leczeniu ludzi. Po kolei. Przybywszy pobrałam z kolejkomatu bilecik do rejestracji centralnej umiejscowionej w holu szpitala. W rejestracji okienka trzy z czego dwa czynne. Pokazuje skierowanie. Pani rejestratorka rzuciła okiem i odesłała na SOR- tam rejestrują na wewnętrzny. Ok zatem udałam się we wskazanym kierunku. Nauczona doświadczeniem, zanim obiegłam szpital sprawdziłam czy boczne drzwi szpitala czasem nie są otwarte- były. Poszłam zatem na skróty. Dotarłam aczkolwiek na SOR jako taki nie zostałam wpuszczona - boją się nadal covida. Ale tylko z tej strony szpitala główne wejście już tak nie drży. Dobra pytam zatem człowieka ubranego na zielono lub seledynowo- turkusowo o przyjęcie na oddział wewnętrzny a konkretnie na ustalenie terminu przyjęcia , otrzymałam info ,że : skierowanie plus pacjent koniecznie, pacjentowi zrobią wymaz na covida i pacjent uda się na oddział ustalić termin. Na informację, że potencjalny pacjent ma podwójną dawkę Pfaizera ów człek rzekł - nic nie szkodzi i tak zrobimy. Po co zatem było się szczepić? Dobra żart taki? Żeby ustalić termin przyjęcia na oddział mam latać z pacjentem po całym szpitalu? No chyba nie. Powróciłam zatem do głównego holu i nie niepokojona przez nikogo dotarłam na drugie piętro na oddział wewnętrzny. Mówię wam korytarz/ poczekalnia pod Intensywną, ginekologią i wewnętrznym odrestaurowany. Normalnie 23 wiek nawet. Wszystko piękne tylko drzwi od wewnętrznego szpecą starością. Hmmm stoję- wokół cisza, żywej duszy za mleczną szybą przemykają spieszące dokądś cienie. Domofon znalazłam. Niestety zepsuty. Być może to jest ten sam wirus , który dotyka telefony w rejestracji, ani drgnie. Myślę sobie poczekam zatem, ktoś w końcu wyjdzie. Tak też się stało. Miła pani skierowała mnie do gabinetu ordynatora. Za drzwiami - inny świat. Z reguły nie należę do obrzydliwych ludzi i byle fetorek mnie nie dotyka. Tu jednak był on tak uderzający, że moje pierwsze odczucie po otwarciu drzwi było- wieeeeej. Smród niewietrzonych sal, brak klimatyzacji, brak przewiewu, pacjenci jak śledzie poupychani w salach. PRL tu się zatrzymał. Brnę dalej skoro wlazłam to zapytam. dyżurka lekarska około 5 osób. Pytam czy mogę prosić o wyznaczenie terminu przyjęcia. Nikt z obecnych nie uznał za stosowne podnieść zadka i rzucić okiem na skierowanie. Gość siedzący na wprost spojrzał na mnie z nieukrywaną niechęcią i oznajmił, że ... zeszyt jest na SOR i jak tam będę to ktoś z oddziału zejdzie. grzecznie mówię ,że tam już byłam. Nie i już. Dobra nie to nie nie bede się z głupim w dysputę wdawać. Wyjęłam zatem telefon i wystukałam numer do rzecznika praw pacjenta funkcjonującego w miejscowym szpitalu. Opisałam sytuację, pani powiedziała, że faktycznie na SOR trzeba bo tan jest dr X ale teraz dr X nie ma io nie będzie bo jest na urlopie i ktoś z oddziału zejdzie. Ale, żebym z ty moim pacjentem nie latała bez potrzeby zapisała numer telefonu i obiecała zorientować się co da się zrobić. Oddzwania zgodnie z obietnicą i tu koniec dobrych wiadomości. Termin ustalić można ale będzie odległy- tu zaznaczę ,że nikt pacjenta na oczy nie widział ani nie zadał sobie trudu sprawdzenia kto i dlaczego wystawił skierowanie. Wodobrzusze zaś jest stanem zagrażającym życiu pacjenta. Słucham jednak dalej a im dalej tym lepiej. Termin będzie odległy bo na oddziale nie ma miejsc i tu najlepsze - bo przywożą pacjentów z Wrocławia. Ok niech będzie. Pytam zatem co mam jako opiekun pacjenta onkologicznego robić. Rada bezcenna - zaczekać aż pojawią się duszności i wtedy wezwać karetkę , bo to będzie stan ratujący życie. Usiadłam sobie. Serio? Podziękowałam i bezapelacyjnie oznajmiłam pacjentowi ,że do tej placówki aplikować nie będziemy. Zatem szukamy innej.
Znalazłam, tuż za rogiem w pobliskim Lubinie. Nowy malutki oddział wewnętrzny szpitala MCZ. Dzwonię zebrać informacje. Mam zabrać pacjenta, skierowanie i przyjechać przed 14:30 ustalić termin przyjęcia. Trudno zatem po zakończeniu roku szkolnego synutka wsiadamy w pojazd mechaniczny i wio. Docieramy. Odnalazłam izbę przyjęć. Pukam raz- proszę czekać( pani rozmawia przez telefon) Ok. Pani gadać skończyła po czym opuściła lokal i wybyła. Zatem pukam po raz drugi, trzeba czekać bo pani od wewnętrznego jest teraz zajęta, zaraz ktoś do nas wyjdzie. Wyszła pani dr fakt ale po pacjentów na kardiologiczną. stanęły we dwie w drzwiach i płynie info ,że my czekamy na wewnętrzny. Reakcji brak, drzwi się zamknęły. Siedzimy, Przyszła jedna pacjentka i została przyjęta bez czekania. Już mi ciśnienie wzrosło. Za chwilkę dwie „siostry" przyprowadziły znajomą i ta też została obsłużona od ręki. zatem po godzinie oczekiwania wlazłam do gabinetu i pytam uprzejmie, czy godzina czekania to dość czasu na wyznaczenie terminu . Reakcja mnie ubawiła- a pani komuś mówiła, że czekacie? Nieeee kuźwa tak sobie siedzę bo uwielbiam siedzonka w poczekalni i szmer szpitala. Bo wie pani ja teraz trzech pacjentów jednocześnie przyjmuje na wewnętrzny. Ale my tylko ustalić termin. A to na poniedziałek może być? Może kuźwa być. Będziemy przed 9 tą. Plus jest taki ,że akcja miała miejsce pod jednymi drzwiami i w jednym budynku. Ale jeszcze zanim się rozstrzygnęło padło pytanie gdzie mamy lekarza pierwszego kontaktu w której przychodni. Pojęcia nie miałam, że do danego internisty przypisany jest szpital. z ciekawości sprawdzę przy okazji.
Tymczasem trzeba jeszcze ogarnąć usunięcie portu naczyniowego, już się cieszę niemożliwie na ponowne umawianie terminu. W pon. zapytam może ogarnął przy okazji w Lubinie. Naprawdę trzeba mieć anielską cierpliwość. Teoretycznie ściąganie płynu powinna wykonać pielęgniarka w ramach opieki hospicyjnej tylko, że my nadal czekamy na przyjęcie i dopóki się nie doczekamy wypadamy ze ścieżki leczenia onkologicznego. Do tej pory nie była zbyt szybka wbrew nazewnictwu a teraz praktycznie wcale nie funkcjonuje. Jesteśmy zdani na siebie i swoją bezczelność, wpychanie się dziurką od klucza i wykłócanie o terminy. Nasz rak, nasz problem, inni mają gorzej wszak. Argument koronny. Inni mają gorzej. I co ja mam sobie z tym zrobić? Usiąść i umrzeć ,żeby mieli lepiej? Mam świadomość, że dla systemu stanowimy nie lada wyzwanie. Ale co poradzę, no nic nie poradzę. Jesteśmy zmuszeni dość mocno akcentować swoją obecność i egzekwować to co należne
Ciekawi mnie ile jeszcze takich perełek przed nami, ile wyjazdów, ile gabinetów lekarskich ilu konowałów , którzy dawno obrośli w piórka i zapomnieli dlaczego zostali lekarzami. Albo wręcz przeciwnie ilu jeszcze partaczy z tytułem naukowym przed nami. Ludzi nastawionych na kolekcjonowanie mamony zaślepionych i do cna znieczulonych. Ile sióstr z rozbuchanym ego i poczuciem ważności, mających pacjenta za utrapienie i karę boską. Oj chyba sporo.
Stał się też malutki cud, taki tyci tyciuniutki. Nie wyżebrana pomoc w domu. Wiecie jak to miło jest kiedy człowiek wraca do domu a tu palety pocięte, trawa skoszona, worki wyniesione. Naprawdę tak mało a cieszy. I bez gadania, bez jojczenia. Chwilo trwaj. Sama też nie jestem hasającym ideałem, często nie chce mi się i dużo zachodu mnie kosztuje przełamanie niechęci i zabranie się do pracy ale jak trzeba pomóc to zakasuję rękawki i zabieram się do pracy i jedyne czego oczekuje to właśnie wzajemność. I nastało się na jak długo obadamy, na razie trzeba cieszyć się tym co niesie los. Najmniejszymi okruchami
piątek, 25 czerwca 2021
Jaś Wędrowniczek
Nie samym choróbskiem „człowieki żyjom" zatem w celu zapewnienia potomkowi zrównoważonego rozwoju i harmonijnego przebiegu socjalizacji a sobie równowagi psychicznej i oderwania od codziennych powodów do troski, postanowiliśmy wykorzystać poluzowania covidowe i … wsiedliśmy w nie byle jaki pociąg bo do Poznania.
Fotografia poniżej przedstawia autystę, który opanował skomplikowaną dla większości osób czynność- czytanie rozkładu jazdy komunikacji miejskiej. Często przemieszczamy się owym środkiem transportu więc mam okazję zaobserwować, że niektórych ta czynność przerasta. Podobnie jak obsługa nowych automatów biletowych.
Ostatni rzut oka- przez zadziwiająco czystą szybę na łączniku. Głogów- żegna podróżnych.
No gdzie ten pociąg
niedziela, 20 czerwca 2021
O czym myślisz Monika?
O czym myślisz Monika? Fejsbuk mnie pyta. Myślę o tym drogi fejsbuczku, że im lepsza staram się być dla innych tym bardziej mają mnie w poważaniu. Cudze zmartwienia są moimi ale moje już cudzymi nie Cudze problemy są moimi ale moje na odwrót absolutnie nie. Telefon dzwoni jeśli ktoś, coś ode mnie potrzebuje, nikt nie odbiera kiedy ja potrzebuje usłyszeć kogoś. Tak ten świat jest zmontowany i poukładany. Myślę, że więcej zrozumienia i wsparcia dostaje do zupełnie obcych ludzi , o tym ,że uniknięciem rozczarowania jest nie proszenie nikogo i o nic. Myślę, że z czasem zmieniają się wartości i priorytety i że nie warto poświęcać się dla innych bo i tak będą mieli to w...wiesz gdzie fejsbuczku prawda? Najlepsze, że w chwili, kiedy znowu będę potrzebna gdzieś tam, kiedyś, komuś odezwie się jakby nic się nie wydarzyło i wszystko było w porządku i znów zechce wrzucić mi swoje troski. Tylko ja już nie mam czasu na życie innych ludzi. Sił też ani chęci. Czuje dziś ogromne zmęczenie, zniechęcenie, rozczarowanie i gorycz. Za dużo tego ostatnio, za szybko i nie tak jak powinno być. Taka właśnie będę zgorzkniała i rozczarowana? Zmuszam się, każdego dnia, żeby wstać i zacząć dzień. Budzę się i leżę gapiąc się w okno i z niechęcią myślę o zbliżającym się dźwięku budzika rozpoczynającego rutynę dnia
Każdy kolejny telefon, który nie jest z przychodni, szpitala, poradni pozostaje bez odbioru. Nie mam siły żyć za innych, zbierać okruchy z pańskiego stołu i być wdzięczna , bo za co w sumie? Do licha ileż można? Nawet dzwoniąc do innych nie potrafię cieszyć się życiem tylko referuje wszystko to co nie wyszło i mogę tak bez końca operować faktami, przykładami. Może więc coś ja robię źle? Może za wiele oczekuje, wymagam? Może to o czym myślę ,że powinno być standardem jest moim wyobrażeniem, iluzją, tworem wymyślonym żeby poczuć się lepiej. Nie wiem .
Jutro bladym świtem wycieczka do Wrocławia, część marzeń się spełnia : Jest rocznica jest i wspólny wyjazd i spędzanie czasu, Szkoda tylko ,że w przychodni. Mąż mówi, że powinnam zrobić badania. Może i powinnam pytanie tylko, jeżeli wyjdą nie takie jak powinny to jak się zajmę sobą, nim i Jaskiem. Wolę zatem żyć w nieświadomości. Lekarze kłamią wszak, trafiają kiepsko z diagnozami rokowaniami, napatrzyłam się przez ostatni rok i nie chcę być częścią takiego chorego systemu.
Zamiast się położyć, siedzę i stukam w klawisze komputera. Teoretycznie jestem odważna, bo autem po Wrocławiu a dla mnie każdy taki wyjazd to zarwana noc, gonitwa myśli, opracowanie planu co jak i kiedy. Tym razem jeszcze problem finansowy jakoś tak wyszło, że na gaz w jedną stronę wystarczy. Nie wiem jak ja to zrobiłam. Nie morwa mać wiem. Zapłaciłam ponad dwa tysiące na cholerne nutridrinki, żeby jak najszybciej pozbyć się zmartwienia. Zapomniałam o Wrocławiu no i Lubin po drodze wyskoczył trzy razy i zepsuta klamka i wycieczka Jaska i opłata na wpisowe. Nazbierało się, wydało i mać zbrakło. Jutro będzie lepiej wiem z pewnego źródła, przynajmniej finansowo. Tym razem zła jestem ,ale sama na siebie, za nieroztropność, za odejście od planu. Czasem nauka boli. Nic to nie pierwszy zły czas i nie ostatni.
Chyba muszę sobie popłakać. wykrzyczeć nie mam gdzie ani w sumie kiedy. Na pewno muszę coś ze sobą zrobić, bo zaczynam burczeć na chłopaków, wszystko mnie irytuje i nudzi, na nic nie mam ochoty. a jeszcze jak wyjdę na włości i widzę te kępy nie pokoszonego dokładnie zielska , pozostawiane, zrobione byle jak, aby było to mnie trafia. Sąsiad kosę pomógł naoliwić zatem nowa umiejętność do opanowania przede mną obsługa podkaszarki. Jakoś do tej pory nie było potrzeby bo Mały robił. A teraz... Teraz czas na Monikę
Tak sobie myślę, że ten dół dzisiejszy a właściwie wąwóz to wina niedzieli, nie zapi...lam to mam czas na myślenie, a myślenie przygnębia, rozprasza wpędza w zły nastrój. Myślenie nie jest dobre, szanujące się kobiety nie myślą tylko robią. Jutro Wrocek więc nie ma zmiłuj jeszcze jeden dzień zmarnowany na rozważania. Dodatkowy stres bo Jasiek musi jednak jechać z nami a dla mnie sama jazda jest męcząca bez bagażu. Niestety nie zdążę go odstawić rano do szkoły bo wyruszamy o 5 a świetlica czynna od 6, chcę zdążyć przed porannymi korkami i upałem, żeby przed południem wrócić do domu. Jak tu zasnąć? Jak się tyle rzeczy do rozkminiania znalazło?
O czym myślę, że życie jest do dupy a i tak wstanę jutro i zacznę kolejny dzień
sobota, 19 czerwca 2021
Dużo się dzieje oj dużo
U Jaśka monotonią trąci: szkoła, basen, trampolina, basen, spacer z matką, pograć w piłkę z matką, basen, pójść na siłownie ba i na zakupy też no zgadnijcie z kim? Trampolina odmówiła posłuszeństwa- kolejna. Zatem następny cel finansowy do zrealizowania na cito bo bez skakania nie ma gdzie wyładować energii. Aktualizacja zakup trampoliny odbył się ze środków #2081 Jan Dąbrowski ;) bez nadszarpnięcia napiętego i tak domowego budżetu.
Wszystko byłoby pięknie gdyby nie codzienność z nowotworem w tle. Jest francowaty jak wrzód na tyłku. Niedługo będziemy obchodzić pierwszą rocznicę z jegomościem. Naprawdę ktoś kto użył określenia, że trzeba mieć końskie zdrowie żeby chorować, wiedział co mówi. Nie mówię tu o samej chorobie, ale o towarzyszącej jej biurokracji. Przepisy sobie - widzimisię kadry medycznej sobie. Robienie z pacjenta debila to chyba rodzaj rozrywki wśród białego personelu. Po kolei
- dalszej chemii nie będzie- bo bardziej zaszkodzi. Dobra no to:
- skierowanko do poradni medycyny paliatywnej- leczenie objawowe. Diagnoza chociaż szokująca - dotarła do mózgu. Zatem szukam. O jak dobrze na miejscu jest. Dzwonię. No i nie dobrze - jest ale prywatnie. W drugim miejscu nieaktualne dane na stronie. No to szukam dalej. Najbliższa tego typu poradnia jest w pobliskich Polkowicach. Dzwonię. Tak na NFZ trzeba w czwartek osobiście przyjechać i zarejestrować. Nie, telefonicznie nie da rady no i nie ma wizyt domowych. Opieka paliatywna bez wizyt domowych hm... Zatem wyszukałam instytucję o podobnym zakresie usług zwaną hospicjum domowym. Tak się składa, że to ta sama praktyka lekarska co medycyna paliatywna ale na NFZ. Podczas konsultacji we Wrocławiu wyprosiłam zatem skierowanie. Dzwonię ponownie i pytam grzecznie czy mogę dokonać rejestracji. Proszę przywieźć skierowanie do...,o godzinie.... ,bo mam dyżur, potem wyznaczymy termin wizyty. Zatem wiozę, dr nie ma chora jest. Proszę zostawić skierowanie przekażemy. Dobra. Minął tydzień, drugi leci cisza. Jesteśmy bez opieki onkologa i w ogóle bez niczyjej poza internistką i poradnią chorób zakaźnych. Zbliża się koniec terminu aktualnej grupy inwalidzkiej więc kto ma wystawić zaświadczenia? Dzwonię - jak do rejestracji sygnał jest, ale rozmowy nie ma. Więc piszę wiadomość z uprzejmym zapytaniem czy skierowanie dotarło. Zwrotka- dotarło jesteśmy na liście oczekujących na pozycji 18 tej. Co zatem z dokumentami na komisje? Twoja komisja , twój problem - w domyśle.
- Dobra wyszłam z założenia że onkolog ów dokument wystawi. Wszak skoro leczyli to wiedzę o schorzeniu mają. Rejestruje zatem. Wizyta - czas oczekiwania dwa tygodnie. Jako że lekarz od 14 tej pojechaliśmy wcześniej. Na darmo ponieważ:
- -wszyscy mieli na 14 tą,
- -postanowili tak jak my przyjechać wcześniej,
- -po trzech godzinach oczekiwania padło- ja tego nie wypisze to trzeba z całą dokumentacją do internistki. Od kilkunastu lat składam dokumenty zawsze zaświadczenie o stanie zdrowia wypełnia specjalisty. Nie w MCZ Lubin -Specjalista onkolog zaświadczeń nie wystawia. Na jakiej podstawie? To jest zagadka do wyjaśnienia.
- pojechać do internistki,
- pojechać do Polkowic łudząc się na w miarę szybki termin wizyty,
- wrócić do MCZ ino do innego lekarza.
- wysłać uprzejme zapytanie do rzecznika praw pacjenta w MCZ z zapytaniem o sposób realizacji opieki nad pacjentem onkologicznym.
- Podejście numer 1- zapoznanie się z bliska z mechanizmem utrzymującym klamkę na szyldzie, demolka i dwie godziny składania i kombinowania czemu u licha nie idzie tego logicznie poskładać, robię wszystko po kolei i ciągle nie tak. Istota problemu leżała w kierunku ułożenia sprężynki napinającej. Dalej poszło jak z płatka -prawie.
- Podejście numer 2- po złożeniu jakimś cudem wszystkiego ( no prawie jak się potem okazało) w całość drucik od sprężynki napinającej wystaje w miejscu przeznaczonym na ten kwadratowy cosik a bez wepchnięcia cosika klamki się nie zejdą nie ma lipy. Apiać od nowa demontaż. Jakimś cudem się udało schować owe wystające elementy. Zatem skręcam całość. Wybiła 22- ga, szlag nie trafia bo komary tną jak szalone a owoc moich ciężkich starań uwieńczony porażką. Jakimś cudem śruby mocujące szyld okazały się za długie o kilka milimetrów i ów wykazuje luzy. Hamując nerwy poskładałam pozostałe elementy po demolce w pojemnik i postanowiłam, że do jutra musi pozostać tak jak jest. Podczas porządkowania wpadły mi w ręce dwie czarne prostokątne uszczelki. Tak dobrze myślicie zagadka za długich śrub tudzież luzów została wyjaśniona: mać- uszczelek nie zamontowałam.
- Podejście numer 3- następnego dnia, odstawiwszy potomka do placówki edukacyjnej z nowym zapałem zabrałam się za rozkręcanie szyldu. Po czym uzupełniwszy mechanizm o uszczelki zamontowałam od nowa. Nie myślcie jednak, że to koniec mojej przygody z klamką o nie ma tak dobrze. Po zamontowaniu z nutką samozadowolenia naciskam na klameczkę a ta po zewnętrznej stronie jakby lekko wykazuje luzy. Nooooosz morwa jego była mać i kilka innych określeń.
- Podejście numer 4 - rozmontowanie po raz kolejny konstrukcji, obserwacja cóż się tym razem zepsuło. Nic tylko pominęłam jedną z uszczelek, uzupełniłam zatem i poskładałam do kupy. Zamontowane zakończone.
- Czas realizacji jakieś 5 godzin, koszt 17.99 i soczysta wiązanka mało eleganckich wyrażeń.