sobota, 26 czerwca 2021

Funkcjonowanie Głogowskiego „szpitala" nie przestaje mnie zaskakiwać

    Z założenia szpital ma realizować działalność leczniczą czyli udzielać świadczenia zdrowotne służące zachowaniu, ratowaniu, przywracaniu lub poprawie zdrowia oraz inne działania medyczne wynikające z procesu leczenia lub przepisów odrębnych regulujących zasady ich wykonywania.

        W gablotkach szpitali znajdziemy również górnolotnie brzmiące -PRAWA PACJENTA. Piękne cytaty  np. "Dla nas najważniejszy jest  człowiek." Fantazja tego kto układał te prawa, regulaminy, cytaty, kończy się z chwilą konieczności skorzystania z usług owej instytucji. Jak wiecie spędzamy dużo czasu ostatnio w różnej maści szpitalach, placówkach, przychodniach. No wszędzie nas pełno wręcz. Niektóre miejsca tak sobie upodobaliśmy, że po kilka razy wracamy. Jednakże do tej pory z usług miejscowej placówki szpitalnej skorzystaliśmy raz w celu założenia portu naczyniowego. Teraz przyszedł czas na podejście numer 2 .To co mam do napisania zasługuje na nowy akapit. 

Wszystko zaczęło się w lipcowe popołudnie. Pani doktor onkolog nie przebierając w słowach w dość obcesowy sposób zakomunikowała koniec leczenia. W ramach rekompensaty wystawiła garść skierowań jedno na oddział wewnętrzny celem rozważenia punkcji brzucha. Skutkiem ubocznym zarówno samej choroby jak podawanej w trakcie chemioterapii jest wodobrzusze. Stan niezbyt ciekawy, ani wygodny. Kobitkom tłumaczyć nie muszę wiedzą w czym rzecz jak nie wiadomo kiedy zamiast brzucha masz podpórkę na duży talerz deserowy. Taka futurystyczna ciąża w speed klatce. zatem aby nie dopuścić do powikłań jakie ów stan ze sobą niesie niezbędne jest upuszczenie nadmiaru tego co się zebrało. No ale szpital to szpital i zanim człowiek sobie da wbić długachną igłę to szuka innych metod. Niestety leki nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.  Zanim zabrałam się za rejestrowanie na oddział przypomniało mi się ,że przed nami jeszcze wizyta we Wrocławiu po leki na WZWB, zatem hamuj Baśka.Pani dr podczas czerwcowej wizyty potwierdziła konieczność wykonania jak się wyraziła „Odbarczenia wodobrzusza" nawet zapytała czy my w tym naszym mieście szpital mamy. No niby mamy, budynek jest. Powróciwszy ze stolicy dolnośląskiej, za dni parę udałam się zatem do owej placówki w teorii służącej leczeniu ludzi. Po kolei. Przybywszy pobrałam z kolejkomatu bilecik do rejestracji centralnej umiejscowionej w holu szpitala. W rejestracji okienka trzy z czego dwa czynne. Pokazuje skierowanie. Pani rejestratorka rzuciła okiem i odesłała na SOR- tam rejestrują na wewnętrzny. Ok zatem udałam się we wskazanym kierunku. Nauczona doświadczeniem, zanim obiegłam szpital sprawdziłam czy boczne drzwi szpitala czasem nie są otwarte- były. Poszłam zatem na skróty. Dotarłam aczkolwiek na SOR  jako taki nie zostałam wpuszczona  - boją się nadal covida. Ale tylko z tej strony szpitala główne wejście już tak nie drży. Dobra pytam zatem człowieka ubranego na zielono lub seledynowo- turkusowo o przyjęcie na oddział wewnętrzny a konkretnie na ustalenie terminu przyjęcia , otrzymałam info ,że : skierowanie plus pacjent koniecznie, pacjentowi zrobią wymaz na covida i pacjent uda się na oddział ustalić termin. Na informację, że potencjalny pacjent ma podwójną dawkę Pfaizera ów człek rzekł - nic nie szkodzi i tak zrobimy. Po co zatem było się szczepić? Dobra żart taki? Żeby ustalić termin przyjęcia na oddział mam latać z pacjentem po całym szpitalu? No chyba nie. Powróciłam zatem do głównego holu i nie niepokojona przez nikogo dotarłam na drugie piętro na oddział wewnętrzny. Mówię wam korytarz/ poczekalnia pod Intensywną, ginekologią i wewnętrznym odrestaurowany. Normalnie 23 wiek nawet. Wszystko piękne tylko drzwi od wewnętrznego szpecą starością. Hmmm stoję- wokół cisza, żywej duszy za mleczną szybą przemykają spieszące dokądś cienie. Domofon znalazłam. Niestety zepsuty. Być może to jest ten sam wirus , który dotyka telefony w rejestracji, ani drgnie. Myślę sobie poczekam zatem, ktoś w końcu wyjdzie. Tak też się stało. Miła pani skierowała mnie do gabinetu ordynatora. Za drzwiami - inny świat. Z reguły nie należę do obrzydliwych ludzi i byle fetorek mnie nie dotyka. Tu jednak był on tak uderzający, że moje pierwsze odczucie po otwarciu drzwi było- wieeeeej. Smród niewietrzonych sal, brak klimatyzacji, brak przewiewu, pacjenci jak śledzie poupychani w salach. PRL tu się zatrzymał.  Brnę dalej skoro wlazłam to zapytam. dyżurka lekarska około 5 osób. Pytam czy mogę prosić o wyznaczenie terminu przyjęcia. Nikt z obecnych nie uznał za stosowne podnieść zadka i rzucić okiem na skierowanie. Gość  siedzący na wprost spojrzał na mnie z nieukrywaną niechęcią  i oznajmił, że ... zeszyt jest na SOR i jak tam będę to ktoś z oddziału zejdzie. grzecznie mówię ,że tam już byłam. Nie i już. Dobra nie to nie nie bede się z głupim w dysputę wdawać. Wyjęłam zatem telefon i wystukałam numer do rzecznika praw pacjenta funkcjonującego w miejscowym szpitalu. Opisałam sytuację, pani powiedziała, że faktycznie na SOR trzeba bo tan jest dr X ale teraz dr X nie ma io nie będzie bo jest na urlopie i ktoś z oddziału zejdzie. Ale, żebym z ty moim pacjentem nie latała bez potrzeby zapisała numer telefonu i obiecała zorientować się co da się zrobić. Oddzwania zgodnie z obietnicą i tu koniec dobrych wiadomości. Termin ustalić można ale będzie odległy- tu zaznaczę ,że nikt pacjenta na oczy nie widział ani nie zadał sobie trudu sprawdzenia kto i dlaczego wystawił skierowanie. Wodobrzusze zaś jest stanem zagrażającym życiu pacjenta. Słucham jednak dalej a im dalej tym lepiej. Termin będzie odległy bo na oddziale nie ma miejsc i tu najlepsze - bo przywożą pacjentów z Wrocławia. Ok niech będzie. Pytam zatem co mam jako opiekun pacjenta onkologicznego robić. Rada bezcenna - zaczekać aż pojawią się duszności i wtedy wezwać karetkę , bo to będzie stan ratujący życie. Usiadłam sobie. Serio? Podziękowałam i bezapelacyjnie oznajmiłam pacjentowi ,że do tej placówki aplikować nie będziemy. Zatem szukamy innej.

Znalazłam, tuż za rogiem w pobliskim Lubinie. Nowy malutki oddział wewnętrzny szpitala MCZ. Dzwonię zebrać informacje. Mam zabrać pacjenta, skierowanie i przyjechać przed 14:30 ustalić termin przyjęcia. Trudno zatem po zakończeniu roku szkolnego synutka wsiadamy w pojazd mechaniczny i wio. Docieramy. Odnalazłam izbę przyjęć. Pukam raz- proszę czekać( pani rozmawia przez telefon) Ok. Pani gadać skończyła po czym opuściła lokal i wybyła. Zatem pukam po raz drugi, trzeba czekać bo pani od wewnętrznego jest teraz zajęta, zaraz ktoś do nas wyjdzie. Wyszła pani dr fakt ale po pacjentów na kardiologiczną. stanęły we dwie w drzwiach i płynie info ,że my czekamy na wewnętrzny. Reakcji brak, drzwi się zamknęły. Siedzimy, Przyszła jedna pacjentka i została przyjęta bez czekania. Już mi ciśnienie wzrosło. Za chwilkę dwie „siostry" przyprowadziły znajomą i ta też została obsłużona od ręki.  zatem po godzinie oczekiwania wlazłam do gabinetu i pytam uprzejmie, czy godzina czekania to dość czasu na wyznaczenie terminu . Reakcja mnie ubawiła- a pani komuś mówiła, że czekacie? Nieeee kuźwa tak sobie siedzę bo uwielbiam siedzonka w poczekalni i szmer szpitala. Bo wie pani ja teraz trzech pacjentów jednocześnie przyjmuje na wewnętrzny. Ale my tylko ustalić termin. A to na poniedziałek może być? Może kuźwa być. Będziemy przed 9 tą. Plus jest taki ,że akcja miała miejsce pod jednymi drzwiami i w jednym budynku. Ale jeszcze zanim się rozstrzygnęło padło pytanie gdzie mamy lekarza pierwszego kontaktu w której przychodni. Pojęcia nie miałam, że do danego internisty przypisany jest szpital. z ciekawości sprawdzę przy okazji. 

Tymczasem trzeba jeszcze ogarnąć usunięcie portu naczyniowego, już się cieszę niemożliwie na ponowne umawianie terminu. W pon. zapytam może ogarnął przy okazji w Lubinie. Naprawdę trzeba mieć anielską cierpliwość. Teoretycznie ściąganie płynu powinna wykonać pielęgniarka w ramach opieki hospicyjnej tylko, że my nadal czekamy na przyjęcie i dopóki się nie doczekamy wypadamy ze ścieżki leczenia onkologicznego. Do tej pory nie była zbyt szybka wbrew nazewnictwu a teraz praktycznie wcale nie funkcjonuje. Jesteśmy zdani na siebie i swoją bezczelność, wpychanie się dziurką od klucza i wykłócanie o terminy. Nasz rak, nasz problem, inni mają gorzej wszak. Argument koronny. Inni mają gorzej. I co ja mam sobie z tym zrobić? Usiąść i umrzeć ,żeby mieli lepiej? Mam świadomość, że dla systemu stanowimy nie lada wyzwanie. Ale co poradzę, no nic nie poradzę. Jesteśmy zmuszeni dość mocno akcentować swoją obecność i egzekwować to co należne

Ciekawi mnie ile jeszcze takich perełek przed nami, ile wyjazdów, ile gabinetów lekarskich ilu konowałów , którzy dawno obrośli w piórka i zapomnieli dlaczego zostali lekarzami. Albo wręcz przeciwnie ilu jeszcze partaczy z tytułem naukowym przed nami. Ludzi nastawionych na kolekcjonowanie mamony zaślepionych i do cna znieczulonych. Ile sióstr z rozbuchanym ego i poczuciem ważności, mających pacjenta za utrapienie i karę boską. Oj chyba sporo.

Stał się też malutki cud, taki tyci tyciuniutki. Nie wyżebrana pomoc w domu. Wiecie jak to miło jest kiedy człowiek wraca do domu a tu palety pocięte, trawa skoszona, worki wyniesione. Naprawdę tak mało a cieszy. I bez gadania, bez jojczenia. Chwilo trwaj. Sama też nie jestem hasającym ideałem, często nie chce mi się i dużo zachodu mnie kosztuje przełamanie niechęci i zabranie się do pracy ale jak trzeba pomóc to zakasuję rękawki i zabieram się do pracy i jedyne czego oczekuje to właśnie wzajemność. I nastało się na jak długo obadamy, na razie trzeba cieszyć się tym co niesie los. Najmniejszymi okruchami 


Brak komentarzy: