czwartek, 1 października 2020

Jak żyć? Pytam ...

 No właśnie jak? Jak coś robię to przeważnie i w zasadniczo zdecydowanej większości angażuję się bardzo. Ostatnio okazuje się, że nawet za bardzo. Bywam impulsywna, gadam stanowczo za dużo kiedy czuje nacisk presji jakiegokolwiek rodzaju, uzewnętrzniam emocje w dziwacznych formach, często znacząco odbiegających od stereotypowych wyobrażeń. Piosenka na dziś odzwierciedlająca stan psychiki to bez wątpienia https://www.youtube.com/watch?v=3AIH7Bem3yg Marka Dyjaka. Często proponuje rozwiązania dużo gorsze dla mnie, godze się na kompromisy, które są niczym więcej jak przesłaniem-ok, przynajmniej będzie spokój. Z czym ja się dziś utożsamiam? Z pochodnią polana wiadrem  wody może? Można by powiedzieć - jak mawia mój syn. Znaczy nie to że jestem jak wysuszona kłoda tylko w sensie ,że problem( pochodnia)- szukanie rozwiązań(nasączanie pochodni)- działanie( iskra tj.ja)- obiekt obarczony problemem i opór( woda). No i właśnie wtedy wyłazi ,że niepotrzebnie się angażuje, spalam, wyrywam poza swoje miejsce w szeregu. Odkładam na bok wiele ważnych dla mnie spraw. Zupełnie niepotrzebnie i bez sensu. ...Bo ta miłość mnie zabiła i nie żyję już. Moje serce to mogiła śnieżnolicych róż...(M.Dyjak) tak mi te słowa w głowie utknęły dziś. 

Człowiek może znieść dużo, bardzo dużo nawet bym powiedziała. Czas nie leczy ran jedynie bledną i raz na jakiś czas wszystko co boli wymyka się z zakamarków myśli i gwałtownie przypomina ,że jest gdzieś tam i czeka na odpowiedni moment  tej mojej spokojnej wegetacji i jak nie ...bnie , jak nie wrzaśnie- A PAMIĘTASZ!!!!!!!- Jasne ,że pamiętam a bardzo bym chciała nie. Jednakże prowadząc szeroko zakrojoną wiwisekcję jakże bogatego życia wewnętrznego, stwierdzam po wnikliwej obserwacji i gromadzonych doświadczeniach, że po kolejnym czymś do znoszenia, tak jakby człowiek przywyka, zaczyna szybciej się otrząsać, łatwiej myśli a podszepty podświadomości traktuje jak natrętnego gościa i wypycha je nazad skąd wyłażą. Można dużo znieść bo zwyczajnie oswajasz się z trudnościami i wchodzicie w rodzaj symbiozy.

A co po za tym? Jasiek ogarnia szkołę, spadek zaangażowania matki czyli mnie w edukację dziecka z niepełnosprawnością widać gołym okiem. Więcej czasu nam wszystko zajmuje, oporniej, coraz częściej z płaczem. Nie chcę , nie potrafię, nie zrobię. Udziela mu się mój emocjonalny rozpiernicz. A świetnie wyczuwa sztuczność entuzjazmu. Z tego też powodu koniecznie powinnam wybyć z miejsca gdzie wydaje mi się, że jestem niezbędna i wrócić na wypracowane szlaki i zająć się tym co mi właściwie wychodziło najlepiej - byciem mamą Jasia. Tym bardziej ,że w swojej ocenie mało obiektywnej ale niezwykle budującej , gdyż ta rola społeczna sprawia mi realną radochę i poczucie życiowego spełnienia. A reszta nich idzie do diabła. Synutek mój potrzebuje dużo uwagi, dużo rozmowy, dużo tłumaczenia i ogrom czasu a ja jak debil szukam dodatkowych zajęć i żyję cudzymi problemami. Już się ogarniam, od tej chwili dokładnie.

Niedługo początek roku akademickiego. I bardzo dobrze. Ostatnio stan w którym pozwalam sobie na roztrząsanie życiowych niepowodzeń jest przytłaczający. Umysł należy stale czymś pożytecznym zajmować ,żeby nie przypominał warszawskiej Czajki. Rok 2 - terapia pedagogiczna - ja. Niewiele zabrakło ,żeby niesprzyjający splot okoliczności finansowych spowodował rezygnację z uczenia się ale problem został zażegnany. Tu uprzejmie kciuki proszę trzymać, żeby włodarze naszego miasta przychylnie rozpatrzyli mój wniosek o stypendium za wyniki w nauce. Panie Prezydencie? Da się? Nie da się to też dramatu nie będzie, najwyżej schudnę- na szczaw i mirabelki wiem gdzie iść, dżem z jarzębiny też ponoć dostarcza wielu składników tudzież dzika róża i głóg. No i makaronu z PCK jeszcze mam na rok minimum zapas. Dzięki zarąbistej współpracy i wymianie między studenckiej podręczniki mam dostępne to tez spora oszczędność. Myślę, że i ten rok się uda. Uczelnia również wyciągnęła pomocną dłoń i przyjęto mój wniosek o zapomogę studencką. Tak, że czekam na napływ pozytywnych decyzji. 

Zmiana pracy nie wyszła mi na dobre, kiedy już przełamałam niechęć do siedzącej , monotonnej pracy, i skoncentrowałam się na dobrych stronach- bach marcowa mega epidemia spowodowała, że trzeba się było młodym zająć i cyk- Specjalny zasiłek opiekuńczy do lipca W marcu jak też pamiętacie kochani mój brat młodszy postanowił, że z powodów tylko jemu wiadomych lepiej będzie się powiesić niż pogadać. Potem przez te zakrywanie non stop ryła, zatoki sobie przypomniały o istnieniu. Potem urlop przełom lipca i sierpnia. Potem do teraz choroba męża i deprecha gotowa. Bywa, tak. Pracownik ze mnie marny, ale wynika to z czynników zewnętrznych. Niestety nie jestem tak bogata, żebym się mogła zwolnić sama więc jest jak jest. Pierwsza praca w której dłużej jestem na chorobowym niż ona sama trwa. Na szczęście obie strony umowy nie są w porządku. Więc czuję się usprawiedliwiona. Co prawda, co miesiąc problem z wypłatą zasiłku chorobowego się pojawia ale niech będzie to rodzaj kary za  długotrwałą nieobecność. Od 16 dnia miesiąca w październiku przesunęło się nieco do 30, ale pińcet ratuje płynność finansową. Planów na przyszłość nie robię, zaciskam pas i patrzę po kolejnym wyjeździe do lekarzy na znikające z konta cyferki. Żeby nie było 215zł od państwa jest na prawie dwa kursy starczy. I wiecie co jakbym nie była przyzwyczajona do operowania mocno ograniczonymi środkami budżetowymi to byłoby nawet można powiedzieć -przezroczyście. Ale mam wprawę. Nawet obserwuje ,że wpływa ta sytuacja pozytywnie na mój sposób operowania gotówką , okazuje się nawet, że myliłam się sadząc ,że po diagnozie Janka zrezygnowałam ze wszystkich zbędnych i niepotrzebny wydatków o co to to nie masa jeszcze czeka w kolejce. Naprawdę. Przestałam słodzić na dobre, wodę nauczyłam się pić, na tort śmietankowy w cukierni sobie popatrzę, ciasto w domu upiekę. Batoniki, chipsy inne takie- won. Jedzenia się tyle nie wywala, bo jak mniej się żre, to mniejsze garnki potrzebne i składników mniej. Dobra nieco ironizuje ale w sumie nie ma tego złego. Dzięki sukcesywnemu przesuwaniu daty wpływu na konto nauczyłam się operować w szybkim tempie dwustoma złotymi na tydzień dzieląc to na trzy osoby.

Jasiek niezbyt szczęśliwy ostatnio w jego rysunkach pojawia się smutny ludzik. Dlatego się ogarniam i przekierunkowuje  się na synutka. Ludzik w środku to Jaś, postępy są widoczne, ludzik mama ma sukienkę. Teraz trzeba tylko troski z tej dziecięcej buzi zetrzeć. Gdzieś tam daleko wstecz, pisałam o obawach czy usłyszę od swojego syna jakiekolwiek słowo. Teraz niczym symfonia dla uszu- Moja mateczka, świetnie mieć taką mamę jak ty, moja wspaniała mamusia. Że nie czyta płynnie? Że wścieka się jak ma trudniejsze zadanie do wykonania? Że milion razy dziennie powtarza frazy z reklam? Że jadąc samochodem w uj km przez całą drogę śpiewamy na cały głos - przewróciłeś go będzie płakał? Że oglądamy od miesiąca Grincza na okręte? Nic to. Bo ja jestem jego mamusia i on mi to mówi bez żadnego skrępowania i wstydu. Teraz uśmiecham się wspominając początkowe diagnozy. Na szczęście dla nas nietrafione na każdym kroku. Nie mam pewności czy czas da mi szanse patrzeć na samodzielność syna ale mam nadzieję, że tak i że wszystko co robię przyniesie w przyszłości efekt.  

 

Teraz priorytetowo należy zając się zmiana obrazu graficznego stanu uczyć potomka. Kolejny powód do zebrania się do kupy po raz kolejny. 
Jak ja sobie przypomnę swoje podejście do kwestii posiadania dzieci. Oj jaki to jest chichot losu. Pierwsze to zupełna amatorszyzna, tak patrzę z perspektywy. To nawet nie wychowanie było tylko samorzutny chów, dziecko samo się wychowało, samo wyprowadziło i żyje po swojemu. Czas którego nie wymagała młody zaanektował w całości. Mnóstwo czasu jak dziś zmarnowałam na angażowanie się w sprawy płytkie i niewarte uwagi. Szkoda ,że taka wiedza przychodzi z wiekiem i doświadczeniem. Nie bójcie się zmian, lepiej się sparzyć niż wegetować - żałując ,że się nie miało odwagi raz jeden postąpić egoistycznie, samolubnie i tylko dla własnego dobra i spokoju. Nie żyć dla świętego spokoju, dla dzieci, dla poczucia bliżej nieokreślonego obowiązku wobec kogoś, wobec słów, które w realu niewiele  mają z życiem wspólnego. W tym całym ambarasie to my jesteśmy i tak najistotniejsi. Niby wiem, niby myślę, niby czuje a i tak po raz kolejny popełniam z wygody te same błędy. I tak sobie myślę dziś oswajając się z depresją, że to wszystko z powodu zmarnowanych okazji lepiej było by może zaryzykować. Jeden raz chociaż.

Nic to lekcje nie poczekają, czas leci, kotlety się po smażyły, z duszy zlazło nieco, czas powrócić do rzeczywistości.

Zapyta Bóg co dałam mu od siebie? - stanowczo za dużo w stosunku do oferty bym powiedziała dziś. Umowa, którą mamy zawiera zbyt wiele rzeczy drobnym druczkiem. Dawno temu, naprawdę dawno na kolejnym zakręcie spotkałam zdanie  ,że Bóg kocha mnie za to tylko że jestem i taka jaka jestem, bezwarunkowo i ograniczeń. Dziś uzupełniam to zdanie o fakt, że sama siebie muszę najpierw pokochać, zrozumieć, zaakceptować. Takie proste. I może o to mu chodzi? Im więcej mi zabiera tym więcej sama zyskuje przy mniejszym nakładzie? To by mi nawet pasowało do obrazu jaki mi się tu wyłania. Im mniej mam tym więcej dostrzegam. Ale łatwo nie jest to fakt.



4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ja też mam "wewnętrzny rozpierdziel" i też odzwierciedla się on w nastawieniu moich dzieci. Co prawda nie rysują siebie ze smutnymi buziami ale za to raz płaczą, raz krzyczą, biją się, są rozdrażnieni. Odzwierciedlają moje emocje i moje problemy jak lustro. Od dłuższego czasu nie mogę "zebrać się do kupy". Wiem, że muszę ale nie umiem tego zrobić. Ostatnio znalazłam piosenkę, która spowodowała, że udaje mi się trzymać siebie w ryzach. Kuba Jurzyk "Być dla kogoś" (https://www.youtube.com/watch?v=l9Dj-FGfyFg). Dla mnie jest to piosenka o mnie i o moich dzieciach i o tym, że ja - zagubiona w moim chaosie, mała - czyimś światłem się stałam i na czyjejś drodze jestem nowym bogiem... "a to nie takie łatwe być dla kogoś światłem". A skoro jestem dla kogoś tak ważna, tylko dla tego, że jestem jego mamą, kocha mnie bezgranicznie i bezwarunkowo to znaczy, że choćby nie wiem co muszę stanąć na wysokości zadania i się ogarnąć. Dla nich. Dla moich dzieci.

szarutkie kolorki pisze...

Dziękuje za tą piosenkę.Jest rewelacyjna.

Anonimowy pisze...

Znaczy, że Tobie też trafiła do "duszy". To piosenka Bartka Królaka. Są jeszcze dwie jego piosenki, które "pomagają" mi w ciężkich chwilach. Gdy rzeczywistość przytłacza, czuję się samotna, bezradna, wściekła na tych którzy powinni ze mną dźwigać problemy a nie stają na wysokości zadania itd itd "Zrozumieć ciszę" Magda Maciejec (https://www.youtube.com/watch?v=uOzXkPzOfQ4&list=LLI7Ru86Fr1Wd7OCKFCJAfrw&index=1059) i "Jak osłonić serce" Iza Królak (https://www.youtube.com/watch?v=Ax67ev2Fexc). To taka moja terapia na rozładowanie ponurego nastroju, depresji

szarutkie kolorki pisze...

Te równie zacne 😀ale -słuchaj mała -to klucz do pozbierania się z podłogi.No i słońce dziś na chwilkę wyjrzało.