czwartek, 13 lipca 2023

     Nastroje na nas troje ;). Bo jakby cały czas Jasiek a jak nie Jasiek to moje prace remontowo budowlane. Do naszych wypraw w nieznane dokptował osobnik numer 1, pozostający dotychczas w szarej strefie. 

    Dziś poniosło nas do Czech, konkretnie do Skalnego Miasta w Adrspach. Zacznijmy od kosztów, bo to zawsze ludzi ciekawi- ile? Pewnie drogo. Nawet nie bardzo, moim zdaniem.

104 zł- bilety wstępu dwa normalne i jeden uczniowski; w tym parking od 7-21. 

86 zł - zatankowanie gazu do pełna. W jedną stronę jest 157 km, więc jeszcze trochę pojeżdżę zanim znów zawitam na stację.

15zł- kanapki z dżemem, woda mineralna

65zł- niezdrowe przekąski w stylu, energetyki, chipsy, żelki, czekoladowe wafelki ;) - wychodzi, że jestem najtańsza w żywieniu.

66 zł- smażony ser+frytki+surówka+ dodatkowe frytki+ fanta; szału w wielkości porcji nie ma. Można płacić złotówkami ale przelicznik na korony jest raczej niekorzystny w Polsce za 100 zł kupicie 535 koron a na miejscu 450. Szokiem dla młodszego pokolenia są trzycyfrowe ceny podstawowe. Breloczek do kluczy 240 koron, porcja obiadowa 175 koron, woda 50 koron ;) trzypak piwa i lizak 200 koron. Tak dla przykładu. 

100 zł- drobiazgi: w tym magnes na lodówkę, pocztówka, trzy-pak piwa i breloczek Krecik ;) , były też gęsi ;) ale nie starczyło nam ;)

Na dobra sprawę trzy ostatnie pozycje mogliśmy sobie darować na upartego ale zaraz sobie przypominam, że przynależność do klasy patologii społecznej wieloprzyczynowej - zobowiązuje. Zacisnęłam więc zęby i dałam dzieciakom poszaleć. 

Na szczęście na szlaku nie ma kramów, sklepików, sprzedawców. Niestety Wc też nie ma a kuriozalnie wszystkie ścieżki do lasu są odgrodzone i oparzone znakiem zakazu przemieszczania się ludziów. Tak, że potrzeby załatwiamy przed wejściem i modlimy się, żeby po trasie nic się niespodziewanego nie wydarzyło. Chłopakiem być- w takich razach zdecydowanie lepiej. 

Poszliśmy do kasy, mieliśmy kod QR więc ominęło nas czekanie w kolejce. Pierwsze co napotkaliśmy na naszej wyboistej drodze to... schody: strome, mokre, śliskie, z metalowymi zardzewiałymi poręczami, niekończące się i w większości niemal pionowo usytuowane albo w dół ale częściej w górę. O ile Ewka wiotka i smukła to my  z Jankiem nieco okazali jesteśmy obydwoje lub słusznej wagi jak kto woli. Chociaż ja uważam, że po prostu jesteśmy grubasami ;) Obydwoje jemy tyle co nic tylko ciurkiem. Westchnęłam w duchu widząc owe drobiażdżki na naszej drodze, ale Jan wyrwał się do przodu oznajmiając, że nie po to taki kawał drogi jechaliśmy, żeby na te schody nie wejść. W sumie  racja ale miałam cichą nadzieję, że zacznie marudzić ja będę się mogła wkurzyć i zadysponować odwrót z klasą i powodem. Błąd. Nic z tych rzeczy . Jak już pokonaliśmy te wielgachne narzędzie tortur i uspokoiliśmy oddechy zobaczyliśmy takie widoki.






 


 





  





 


 


 

 

  




 


 





Wyruszyliśmy o 6:33 dokładnie, po trasie jeszcze tankowanie i fast przekąski dla szkodników. Na miejsce dotarliśmy tuż po 9 rano. Połaziłyśmy do mniej więcej 13 tej i zapadła decyzja, że skoczymy w drodze powrotnej do Karkonoskiego Parku Narodowego, ale telefon od pana elektryka zweryfikował nasze plany. I w te pędy do domu. 
Gdzie dalej? Kto wie ?)




Brak komentarzy: