piątek, 30 maja 2014

Dzień jak co dzień

.
    Minął kolejny pracowity dzień .Pobudka 6 .30 .Wycwaniłam się i zamiast wstawać i z nerwami szykować nastolatkę do szkoły podnoszę zadek , zapalam światło i informuje radośnie albo mniej radośnie  ,że czas wstawać .Po czym jeszcze szybciej wracam łóżka  żeby jeszcze momencik poleżeć.Po co mam się ścierać .Nie zje śniadania to będzie głodna , nie umyje zębów to ją w szkole wyśmieją  .Ubierze się jak burak lub nieodpowiednio trudno więcej wdzianka nie zobaczy  .Zła matka ze mnie co nie ? Miarą dobrego  macierzyństwa jest ponoć to czego nie robimy za nasze dzieci .W ten sposób zyskałam  poranki bez zbędnych nerwów i szarpaniny .Około 7,40 żmija znika za drzwiami a mały żmij budzi się i maszeruje z niebieską koszulą do mamy .Kokosimy się chwilkę i mkniemy do domowych obowiązków .Zaczynamy oczywiście od pościelenia łóżek ,potem ubieranie  i Jasiek już stoi pod drzwiami lodówki , domagając się żeby mu wyciągnąć jajko .Jak dopnie swego z tymże kurzym jajkiem w garści wdrapuje się na krzesło i czeka na talerz , matkę i nóż.Kiedy już skompletujemy wszystko , rozpoczynamy procedurę .Chwytamy nóż i staramy się trafić w jajko jak nam się uda wkładamy kciuki w  szczelinę i z radosnym okrzykiem wylewamy zawartość na talerz by młody mógł radośnie wymieszać otrzymaną ciecz widelcem .W tak otrzymanej masie maczamy chlebek i smażymy tosty  .Ja  zjadam skórki Jasiek środek .Potem młody siedzi i czeka na drugie śniadanie - owsiankę  .Po omłóceniu talerza mlecznej ,matka zabiera się za ogarniecie chałupy i przygotowanie jakiegoś obiadu a dojedzone młode udaje się pod furtkę numer jeden i domaga się odwiedzin u kurczaków sąsiadki .Tato kręci się gdzieś tu i tam .O godzinie 10.00 przerywamy fascynujące czynności poranne , zostawiamy wszystko tam gdzie upadło i stroimy się na miasto .Mkniemy do ,,Cichych ,, na ćwiczonka o 11.30 .Z buta oczywiście .Tzn ja idę a Jasiek jedzie bo zmora piekielna ostatnio leniwy się robi i woli podziwiać widoki niż męczyć odnóża .Ale i tak raz na trzy dni muszę go porządnie przegonić , bo robi się nieznośny .Docieramy na miejsce tak średnio 20 minut przed czasem.Głównie ze względu na basen z kulkami , co do którego  ostatnio mamy pecha bo sala ciągle jest zamknięta . Na szczęście Jasiek się godzi z tym ,że nie ma klucza i szwendamy się podziwiając widoki.Np piękności szczaw dziki na który planuję się udać w dniu jutrzejszym .Jestem przekonana że najlepiej mu będzie u mnie w piwnicy niż na łące .Mniam już czuję ten cierpki smak zimą . Pędzimy do pani Beatki na ćwiczonka .Jasiek znika a mama ma 30 minut laby .Następnie czekamy kolejne 30 minut na hipoterapię .Latając w te i z powrotem po platformie z której się wsiada na wierzchowca .Janek jeździ na Edku -to biały kucyk .Nawet nauczył się już czerpać radość z przejażdżki
właśnie tak .A po zakończonej jeździe .Odbieram gada z rąk ,drugiej pani, Beatki i nie wypuszczając umieszczam w wózku spacerowym . Wręczam sok i drożdżówkę i ruszamy w drogę powrotną .Wychodzimy z zajęć o godzinie 13 ewentualnie kilka minut po .Do domu docieramy po jakiś dwóch godzinach w zależności od trasy .Jak już dotrzemy ja padam z nóg a wypoczęte pisklę  nabiera szwu nku .Ale nie ma mocnych nie dam się .Zabieram się za dokończenie obiadu , wstawiam pranie , ogarniam kuchnię , znoszę mamrotanie młodego i nagle robi się 18 ta .Najedzeni , wypoczęci ruszamy na aaapp(plac zabaw)koczujemy tam chwilę i wędrujemy pobiegać po metalowym podjeździe kolo basenu przy sp 10 .Tupot młodego wkurza niemiłosiernie panie szatniarki ale przykro mi bardzo skoro on tego potrzebuje to raz na jakiś czas go tam zabieram ,żeby się nasycił .I na jakieś dwa tygodnie mam spokój a wszystko po godzinie stania i słuchania tupotu stóp na kratkach i zdegustowanych spojrzeniach ludzi .Trudno nie da się  każdemu wytłumaczyć o co chodzi .No i potem przekupuję młodego lizaczkiem i zmierzamy w stronę domu .Tak jakoś robi się 20 .Wiec mycie kolacja , koszulina, butla i lulu .Jasiek i tata poszli spać a ja poczułam potrzebę usunięcia zieloności z chodnika wokół domu tudzież uzupełnienia braków w podjeździe wypłukanych po ostatnim deszczu .I zeszło mi do 21.30 .A teraz siedzę i smaruje sobie na blogu .
    Spotkała mnie dziś  sytuacja małozabawna .Maszerują sobie dzieciaczki z kościoła z mamusiami oczywiście .I te aniołeczki w bieli podbiegają do siatki i zaczynają w najlepsze drażnić naszego Aresa . Bydlę z niego wielkie i niestety takie prowokowanie wpędza go w amok.Skacze na siatkę i ujada jak durny .Dzieciaki radocha mamusie zero reakcji .Szlag mnie trafia ale ze spokojem pytam czy dzieciaczki wiedzą co się stanie jak wypuszczę psa ?Na to oburzona mamusia żebym jej pociechy nie straszyła .Mózg chyba zostawiła przy jakimś serialu.Wystarczy odrobina wyobraźni  .Duży pies który czasem biega luzem , siatka na jeden skok i dzieciak który je drażni po drugiej no ciekawe co się może stać ?Coś mamusi zadymiło w dynce i tłumaczy dziewoi skutki takiego bezmyślnego zachowania .Jutro się przekonamy czy skutecznie .No to by było na tyle późno się zrobiło ale jakoś tak dużo miałam do opowiedzenia a nie wszystko się zmieściło



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Pomyslcie prosze co moze zrobic rozwscieczony obcy pies?! Prooosze. Moj syn ma 16 lat...duzy, zdrowy, silny facet, rok temu wszedl na podworko swojego przyjaciela, u ktorego bywal kilka razy dziennie....rzucil sie na niego Labrador ( spokojna rasa), syn upadl zaslaniajac twarz rekoma I krzyczac z bolu, trzech doroslych mezczyzn, w tym wlasciciel nie moglo PSA sciagnac z syna. Pomogly kopniecia I lanie kijem przez sasiada, ktory nadbiegl z pomoca. Ten widok mam ciagle przed oczami....rece poszarpane do kosci...blizny do dzis widoczne...okropne I ten krzyk: mamo boli...mamo pomoz. Pomyslcie co by bylo gdyby Hubi nie mial sil I opuscil rece, a przeciez pies go znal! pomyslcie co by bylo gdyby tam weszlo mniejsze, slabsze dziecko...dzis nie lecsylibysmy ran po pogryzieniu a blizny po stracie dziecka