poniedziałek, 7 lipca 2014

Minął tydzień i co z tego .

   Ospy koniec .Na szczęście bez komplikacji , blizn i rozdrapanych strupków .Ubiegły tydzień spędziliśmy jednak we względnej izolacji .Chociaż miło było wyjść sobie z domu .z braku chęci na długaśne i bezowocne spacery bez określonego bliżej celu .Postanowiłam zabrać się w końcu za ogródek .Po czterech dniach wożenia ziemi z jednej strony domu na drugą ,ku niesamowitej radości młodego , który miał zajęcie przy którym niemiłosiernie się każdorazowo usmarował po czubek głowy .Tudzież zdziwieniu sąsiadów tą jakże kobieca i pełną wdzięku pracą .Zakończyłam prace przewoźnicze cap za grabie  coby te himalaje doprowadzić do stanu wielkiej równiny .I tu również młody zaszalał turlając się po świeżo nawożonej ziemi tudzież jeżdżąc po niej swym zielono-żółtym traktorkiem .Ziemię z brodzika trzeba było znów wyciągać wiadrem .No ale jak  już skończyliśmy prace wyrównawcze wpadłam na genialny moim zdaniem pomysł wydzielenia części ogrodu na owocownik (tak wiem wymyślam nowe słowa ) a więc mięta , rabarbar , truskawki , maliny , z czasem krzewy porzeczki czerwonej tudzież agrest .No i uzbrojona w wizję , sadzonki , oraz szpadel rozpoczęłam samobójczą akcję pt ,,przekopię sobie kawałek ogrodu (tak ten na który wcześniej nawiozłam sobie pracowicie stertę ziemi .No ale się zawzięłam i przekopałam  zrywając darń .Calutki dzionek mi zeszło gdyż niesamowicie sucho jest .Lato to jednak nie jest najlepsza pora na prace ogródkowe ale co tam jak nie teraz to kiedy ?Na jesień pada , w zimie mróz , na wiosnę znowu pada , no to niech już będzie to lato .No to przekopałam znowu wyrównałam i wysłałam smsa z prośbą o sadzonki truskawek w ilości sztuk 50 do siostrzenicy nie swej ale małżonka mego (no to moja też tak jakby przez zasiedzenie )Nadmienię iż z siostrzenicą jesteśmy z jednego rocznika .Taka premia jak się chłopa znajduje o pokolenie starszego .Ale nie narzekam .Wróćmy do sadzonek .Wsiedliśmy do naszego brudno-białego opelka i po sadzonki .Wieczorkiem już zakotwiczyły w ziemi  przynajmniej taką mam nadzieje .Wykopałam rabarbar i z taką samą nadzieją jak przy truskawkach przeniosłam .Następnie jak już młody osobnik poszedł w objęcia Morfeusza obficie podlałam swój świeżutko utworzony zagonik .Starsza pociecha pomagała mi niechętnie w tworzeniu mojego epokowego dzieła .W perspektywie miała dłubanie w ziemi lub zajęcie się rodzeństwem swym w ilości sztuk jeden .
Po mych pracach pozostało otrzepać chwasty z ziemi i popakować do worków.No a po za tym jakoś tak pozytywnie .Janek w dalszym ciągu nas zaskakuje .Pozytywnie oczywiście .Wybitnie poprawiła się u niego koncentracja i zrozumienie .Odnoszę wrażenie ,że bardzo chciałby opowiedzieć mi o wielu sprawach ale nie umie przekroczyć bariery jak gdzieś tam w nim tkwi .Jednak po swojemu zaczyna się komunikować w sposób dość klarowny i zrozumiały przynajmniej dla mnie .Tak jak poprzednio po podaniu kolejnej dawki ,, magicznego" leku pojawia się coś nowego.Mnie najbardziej cieszy ,kiedy robi to o co poproszę.Czasem jeszcze muszę go pokierować , popchnąć we właściwą stronę ale idzie mimo wszystko do przodu .Nie liczę na to że będzie recytował Szekspira z pamięci ale kto wie może  mam w domu sawanta .Najfantastyczniej jest rano kiedy mówię mu żeby poszedł dać Ewie buziaczka i zrobił moja moja Ewunia a szkodnik pędem wdrapuje się na śpiący jeszcze smacznie starszy egzemplarz i radośnie ją obślinia lekko podduszając .albo jak wdrapie się na kolana tak bez okazji i przytuli sam cmoknie albo nawet ugryzie w ucho.Jak przyjdzie się powygłupiać albo poukładać kształty na pociągu .Jest prawie normalnie .Martwi mnie trochę podejście młodego do przemocy .Martwi bo nie umie się bronić .Kiedy ktoś inny narusza jego przestrzeń , stoi jak zaczarowany . Odsuwa się potem znów i w końcu odchodzi .Może jak pójdzie do przedszkola to się to zmieni .Nie chodzi mi oczywiście o to żeby tłukł inne dzieci ale żeby umiał jasno określać swoje granice .Poprawiło się spanie chociaż całe przespane noce dalej można policzyć na palcach i tak jest ok 2 pobudki w ciągu nocy bez wyrywania się i niesamowitego płaczu i tak są sukcesem jak dla mnie .Dziecko z autyzmem to nie wyrok to czas na naukę pokory , cierpliwości, tolerancji i wyznaczania sobie nowych granic .Nie zawsze mam w sobie dość cierpliwości ale nie mam wyboru i muszę się zmuszać do robienia czegoś wbrew sobie .Ale w ogólnym rozrachunku wychodzę na tym całkiem dobrze .Autyzm to nie wyrok , tylko ciężka harówka , każdego dnia od nowa bez urlopu , wychodnego czy choćby wolnej godziny ale warto to wszystko przejść ,żeby poczuć na ramionach uścisk malutkich rączek kiedy wszyscy ci powtarzali w koło że dzieci z autyzmem się nie przytulają .Są pewnie takie które tego nie robią .Mój robi i to bardzo chętnie .chociaż czas kiedy nie dął się nawet dotknąć palcem a na przytulenie reagował wrzaskiem  i naprężaniem całego ciała mam cały czas w pamięci .Robi wiele rzeczy których miał jeszcze długo nie robić .Np odnosi buty na półkę , czy wyrzuca śmieci do kosza .Pewnie bez terapii i mnóstwa czasu do dziś by taki był .Na szczęście nie jest .Na szczęście dla niego oczywiście.Dziś byliśmy w Sławie .W porównaniu z tym co było w zeszłym roku , teraz oprócz tego że nie mówił i żywiołowo wyrażał swoją fascynację,, piju piju" nie wyróżniała się w tłumie .Żeby nie było kolorowo .nie ma jeszcze wypracowanego poczucia zagrożenia wobec czego z uporem maniaka lazł na głęboka wodę .Mimo kilku zachłyśnięć woda lazł dalej .Więc najbezpieczniej byłoby gościa przywiązać do drzewa na sznurku .Ale obawiam się że zostałoby to dziwnie przyjęte wobec czego zmuszona byłam się namoczyć .Ale i tak było fajnie .Spaliłam się na skwarek Jasiek na czekoladkę a Ewka zaprezentowała się w nowym bikini .Tatko został w domu .No i niech żałuje ominęły go fajne godzinki nad wodą .Kolejny wypadzik w poniedziałek jak nam oczywiście nic nie wypadnie .Mąż mi dziś ugotował zupkę , podlał roślinki nakupił bananów , i psu dał wody w mojej jedynej misce do noszenia prania ale cóż jeden byk mógł mu się przytrafić  .Po prostu jest kochany .Az dziwnie jakoś ,To przez ten upał na pewno ale trzeba się cieszyć chwilą a nie zastanawiać nad motywami .Znów nie mam na co narzekać cóż za mało polska postawa .Jutro wracamy na zajęcia ciekawa jestem czy zareaguje znów płaczem czy potraktuje mnie łaskawie.No cóż niedługo się przekonam.Wypożyczyłam sobie książkę miało byś liryczne romansidło a jest historia o mamie atyka ,, Lokator" Sandry Brown .Pouczająca historia niesamowitej matczynej miłości i bezinteresownego poświęcenia zupełnie obcych ludzi w czasach kryzysu .Polecam serdecznie warto po nią sięgnąć .Ciekawy jest watek matki niepełnosprawnego chłopca . jej walki o niego ,samotności , poszukiwaniu i nadziei na jeden maleńki cud




Brak komentarzy: