Dziś Janek postanowił wstać radośnie o 4:30 punktualnie .Żadnego tam porannego przytulania , zaspanych oczu i polegiwania .Nie ma tak dobrze .Po prostu otworzył oczy zerwał się na nogi i ruszył na objazd posesji swoim niebieskobiałym pojazdem .Energia go rozpierała .Jako ,że zajęcia dziś miał na 9 to tak trochę dużo czasu mieliśmy do wyjścia .Więc zastawiliśmy drzwi do dalszych komnat materacem (chyba ten pomysł opatentuje - materac wyciągamy z łózka delikwenta i upychamy ciasno w futrynie żeby nic nie wystawało , inaczej nie ma opcji wytaszczy i będzie się dobijał )Kiedy system alarmowy został uszczelniony zabraliśmy się do porządków i szykowania jadła .No bo w końcu co niby można robić o tak barbarzyńskiej porze dnia .Młody szalał na swoim pojeździe a ja szalałam z garami .Potem na chwilkę przysiadł , dopadł się do telefonu i pół godzinki spokoju . I zleciało do 8 .Ojciec wstał ubraliśmy się i pomknęliśmy na zajęcia do Rybek .Fajnie dziś zaczął dzień mimo pory oczywiście .Na zajęcia wszedł uśmiechnięty , zrobił nam pa pa .Pomachał łapką i zamknęły się za nami drzwi .Poszliśmy sobie z mężem na walentynkowy spacer (matko jaka ta godzina była długaaaaaaaaa)jednak w końcu się zakończyła .Jakoś nie miałam ochoty łazić a raczej oprzeć głowę o fotelik i poddusić komara a temu się na spacery zabrało .Eh nie ma to jak wyczucie chwili .Ale w końcu tak rzadko gdzieś wychodzimy we dwoje ,że żal było odmówić .Po odebraniu szkodnika i wysłuchaniu pani terapeutki ,że Jasiek niesamowicie się zmienił i robi bardzo duże postępy oraz wysłuchania mowy o szkodliwości tv tudzież sprzętów elektronicznych (nadmienię ,że na zajęciach z mamą poświęca mi 40 sekund skupienia a bajeczce potrafi bite 60 to można się bać ,że się chłopina uzależni faktycznie .Ale tym będę się przejmować później.Ciepło się robi i ten mój barometr jak tylko poczuł promienie słoneczne przełączył się z trybu elektronicznego na spacerowo- powietrzny .A że pogoda naprawdę fantastyczna postanowiłam go przegonić do cioci .Więc trasa wersja maks Brzostów -Adena-fabryka styropianu-bakutil-i dom cioci .Zabraliśmy ze sobą biegówkę co okazało się niezbyt fortunnym pomysłem , gdyż szkodnik poczuł zmęczenie jakieś 5 km od cioci i postanowił ,że czas przesiąść się na grzbiet mamy .Fajne było to ,że pierwszy raz wyciągnął łapki i powiedział - chce na rączki .Co nie zmienia faktu ,że 17 kg (w ubraniu ) na karku i rowerek w garści to najmniej wygodna forma podróżowania .Przynajmniej dla tego kto robi za wózek bagażowy .Jakiś miły pan chciał nas wprawdzie podwieźć ale co to by była za wycieczka .Się pytam .I pan sobie pojechał a my poczłapaliśmy sobie dalej .W końcu u celu podróży natknęliśmy się na magiczne kamienie które sprawiły ,że zmęczenie Jaska prysnęło w mig .
no i padł jak kawka .Nawet bajki nie zdążyłam włączyć a tatko nie zdążył rozciągnąć konstrukcji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz