poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Zdrowaś Mario ;) czyli rzecz o tym jak Jan na mszę się udał

Z racji sezonu urlopowego i mnie w udziale przypadło kilka dni wypoczynku .Wiem , wiem po sześciu latach urlopu dopominanie się o kilka dni wypoczynkowego jest śmieszne co najmniej ale jak już pracuję to niech sobie mam .Z okazji pojawienia się na moim grafiku pustych kratek postanowiłam ,że w tym roku zaszaleję i ponownie po latach co najmniej ośmiu (jak dobrze liczę oczywiście bo mogło być więcej niż osiem ) udam się do Bazyliki w Licheniu , mało tego z resztą familii .Coś mnie w tym miejscu urzekło .Nie do  tego stopnia ,żeby co roku jeździć i szorować na kolanach po gładkich posadzkach ale ,ot tak na jakiś czas .
Dawno temu , zarezerwowałam pobyt przez internet . Tak dawno, że zapomniałam , gdzie .Cała ja .Jedyne miejsce jakie przyszło mi do głowy gdzie mogłabym dokonać rezerwacji to dom pielgrzyma ,, Betania " Ok dzwonię więc żeby potwierdzić nasze przybycie a miła pani przez telefon informuje mnie iż dom ten od kilku lat już nie istnieje  .Kurcze to gdzie ja nas umieściłam ?Nic to pokoje jeszcze wolne są ,że tak jakby ten tego , czwóreczkę rezerwujemy koszt 140 zł doba .No nie wakacje , wakacjami ale pokój miał kosztować 100 więc to nie ta instytucja .Ale wstępnie zaklepane .Ze spokojem już przekopuję zakamarki umysłu , gdzie ja mogłam nas umówić ? No i bezmyślnie wbijam na nocowanie .pl a tu suzprise .Wyskakuje info ,że moja rezerwacja , została odwołana z powodu nie wpłacenia zaliczki .Zonk bo znalazłam i nie mam .Ale czytam a w info od właściciela ,że zaliczkę mam zignorować a pokój zaklepany .No to odklepałam w ,,Arce"I w ten o to sposób w piątkowy poranek udaliśmy się naszym wysłużonym Reno na wyprawę  .Że kanarka nie mogliśmy zabrać , został zaopatrzony w pożywienie ,wodę tudzież basen i powierzony uwadze szwagra
.Oczywiście tradycyjnie podczas podróży zgubiliśmy się na prostej drodze nadkładając 40 km.Okazało się ,że mamy mocno nieaktualną nawigację ;) ale zachowaliśmy humory i przyjęliśmy te wszelkie drobne niedogodności na klatę .Jasiek o dziwo większość drogi podziwiał krajobrazy .Dopiero pod koniec trzeba było posiłkować się użyciem sprzętu najnowocześniejszej technologii .Dojechaliśmy na miejsce .Po rozlokowaniu w pokoju naszych zatrważająco wielkich bagaży jak na tak krótki pobyt , udaliśmy się na wędrówkę sprawdzającą , czy dużo się przez te lata zmieniło w Licheniu .Kilka rzeczy przybyło , kilka ubyło .Ogólnie zmiany kosmetyczne i na lepsze .Niewątpliwy plus wyjazdu własnym środkiem lokomocji - brak pośpiechu .Więc udaliśmy się na spacer , tudzież zakupy bo jeść trzeba .Jasiek w niebo wzięty , bo mógł zażyć pominidorowej z amino .Ależ to była radość .Matka mu kupiła zupkę makaronik .Zła matka ha ha oj zła .W pokoju niby miało być wi fi ale na szczęście nie działało .Tv udało się w pierwszy wieczór małżonkowi zepsuć , niestety tylko chwilowo .Więc ok .Poszliśmy , opracowaliśmy plan na pobyt i poszliśmy grzecznie spać .Z samego prawie rana udaliśmy się na wieżę widokową .To było wyzwanie trzydzieści kilka pięter po schodach .Jedynym egzemplarzem , któremu mogła się udać ta wspinaczka była Ewka .Starszy pan z nadciśnieniem i mega nadwagą typowany był na ostatnim miejscu , młodociany pół na pół .Matka no cóż ja nie dam rady , jak to nie dam jak dam .Skończyło się tak ,że wleźliśmy wszyscy , z kilkoma przystankami i upominaniem Jaska ,żeby nie biegał po schodach .Wyobrażacie sobie miny ludzi .Jasiek nie biegaj , zwolnij , usiądż na chwilkę .Janek prosiłam cię o coś to nie plac zabaw tu się nie biega .Trzydzieste piętro .Na szczęście dla nas wszystkich widoki nieco ewoluowały i krajobraz nieco się zmienił a najważniejsze ,że zamontowali klimatyzację i powiało takim fantastycznym chłodem aż się nie chciało na dół złazić .W końcu ponaglani przez potomka szybciej niż byśmy się spodziewali znaleźliśmy się na dole .Zaplanowaliśmy sobie dalszą część dnia .Nieco popsuł nam plany przelotny deszcz .Aczkolwiek zrealizowaliśmy najważniejsze punkty .Czyli zaspokoiliśmy Jaskową wizję wakacji .Wizja ta polega na tym ,że jedzie się daleko popływać na jezioro .I w ten oto sposób .Tato ostał w pokoju a my poturlaliśmy się nad zalew zażyć kąpieli .Woda cieplutka , mała wydzielona plaża z płytką wodą .Pomost na którym można posiedzieć i z którego można do wody poskakać .No i na burzę się zebrało , a małoletni ani myśli z wody wyleźć .Ani prośbą ani groźbą.A jeszcze wybieraliśmy się na Apel Maryjny o 21 .Kurcze nie wiadomo kiedy znów mnie do kościoła poniesie .Jak już udało mi się wyłowić tą moją rybcię .Szybkim świńskim truchtem udaliśmy się do pokoju .A że od jeziora mamy spory kawałek , ulewa nie miała wyjścia musiała nas dogonić .Pogoda dosłownie z minuty na minutę diametralnie się zmieniła .Skończyło się tak ,że wylądowaliśmy w jednej z altanek na terenie bazyliki i siedzieliśmy skuleni niczym wróble pod kocami ,ręcznikami i gorąco się modliliśmy ,żeby wichura szybko przeszła .Żeby nie było ,że tylko nam jest mokro .Rodzicielowi naszemu udało się podczas kąpieli zalać podłogę w pokoju .Ale dał radę i opanował sytuację .Zalegliśmy się suszyć i doszłam do wniosku ,że nie ma co młodego po nocy ciągać do kościoła , bo zamiast skupienia , będę za nim biegać i uspokajać .No ale koniec końców poleźliśmy wszyscy .Jak nigdy znalazłam się w pierwszej ławce w kościele ,zła bo nie po mojej myśli ,Pesymistycznie nastawiona na najbliższą godzinę .Tymczasem Jan zasiadł ze stoickim spokojem , zapatrzył się w witraże , w świece , zasłuchał w organy .Kwintesencją mszy było odmówienie części różańca .Cisza w kościele prowadząca tylko mówi a tu rozlega się do wtóru ..Zdrować Mryjo , Lackiś pełna .Błogosławiona opuszczał bo nie nadążał .Za to nadrabiał w dalszej części przesadnie akcentując niektóre słowa .Po czym bez protestów udał się w mini procesję ze świecami .Ależ było rozglądania , fascynacji , bo ciemna noc a my na dworze i świeczki .Eh fajnie było .Dziś już mniej bo wakacje zaliczone i do kanarka trzeba wracać , to i owsiki się uruchomiły i już go wszędzie pełno , już biegiem , już niespokojnie .Musiał odreagować ten przydługi czas, ,,normalności " Mówię do szkodnika .Idziemy na Zdrowaś Mario potem na frytki i do domu jedziemy .Przytaknął i za chwilę znowu lata i fruwa .
-Słuchaj no , chcę iść do kościoła .
-A ja nie
No i co mam mu zrobić .W kościele naprawdę się starał ,ale nadmiar wszystkiego plus wizja powrotu nakręcała go niemożliwe .Napad głupawki , śmiech , ciągły ruch .Starał się nad tym zapanować ale było silniejsze od niego .A jak na koniec zadudniły organy .O rety zmalał , skurczył się , zastygł w bezruchu na moment a potem chodu z bazyliki .Muzyka organowa nie będzie jego ulubionym typem najwyraźniej .Wleźliśmy jeszcze na Golgotę , u źródełka wody się napiliśmy , fryt unie i nazad do domu .Tym razem zaszaleliśmy i pojechaliśmy a2 a co kto bogatemu zabroni 40 zł za niecałe 80 km asfaltu w palącym słońcu ..Brawo my .W końcu jednak dotarliśmy do naszych czterech ścian . Wymodleni , wywakacjowani , każdemu prawie wedlug potrzeb . Mąż już planuje wyjazd za rok 😁a jeszcze się dobrze dziś nie skończyło . Czemu mnie tak właśnie tam ciągnie ? Może dlatego ,że na mszy nie padają wyuczone na pamięc okazjonalne teksty ale słucham jakby o sobie , nikt nue obiecuje wiecznego raju i nie oszukuje,że bedzie lekko wystarczy wiara . Nie wystarczy , jest tylko podstawą niewiele wartą , jeśli nic na niej nie zbuduje . Tak to jest .Świat drogi trzeba bylo pojechać ,żeby coś mądrego usłyszeć . Bylo i się skończylo od jutra szara codzienna , dzienność dnia . Włazimy nazad w rutynowe szlaki . Zajęcia, przedszkole, praca, obiadki, sratki .Znow za kilka lat mnie poniesie . Tym razem na koncert organowy . Tak mi jakoś w duszy zagralo, rozśpiewało w tym krótkim brzmieniu i obudzilo pragnienie, żeby kiedyś wrócic na nocny koncert w pustej przestrzeni kościola ze śwatlami  w kandelabrach .Żeby przejść wyludnionymi alejkami wokół bazyliki i zapomnieć na chwilę o powodach do trosk i niepokoju, o klopotach, problemach o sprawach do załatwienia .Może kiedyś pojedziemy tam wolni od wszystkiego co nas teraz przygniata .Może nadejdzie czas ,kiedy wszystko jednak będzie zwyczajnie szare i codzienne . Modlę się czasami , może za słabo , za krótko , zbyt chaotycznie . Zwykle otrzymuję nie to o co poproszę ale to co jest mi potrzebne w danej chwili . Nawet kiedy początkowo wydaje mi się ,że jest gorzej niż było .W koncu jest dobrze .Patrzę się na to moje dziecko i ciągle z tylu głowy tlucze mi się przeświadczenie ,że będzie ok .Że jeszcze mamy wiele szans do wykorzystania i że kiedyś usiadziemy a wszystko to co jest tu i teraz wyprze nowe lepsze . Autyzm jest i będzie .Nie zniknie ,nie oddamy go do komisu, nie wyleczymy.Jedyne co się zmieni to nasze sposoby na życie w jego cieniu , na pracowite tworzenie bezpiecznego świata , na powtarzalnośc, na schematy . Mam żal czasami ,że to my go dostaliśmy , Mam milion pytań bez odpowiedzi i nikogo kto mógłby dac mi odrobinę nadziei na zmiany . To moja droga krzyżowa , nikt nie zrobi za mnie tych wszystkich małych i wiekszych rzeczy, nie wyręczy .Najbardziej ten wyjazd był potrzebny mi , żeby poskładać roztrzaskaną duszę . Bo ona rozpadła się wraz z diagnozą. I teraz ,żeby dalej iść i nie zwariować muszę ją poskladać do kupy , posklejać i wypełnić puste fragmenty . Sam rozum nie wystarczy , potrzeba mi kogoś lub czegoś kto bezwarunkowo wysłucha moich skarg i zwątpień , kto podniesie mnie z kolan i popchnie dalej .Bez rad, bez krytykii, bez wskazówek . Ha nie zamierzam zaraz co niedziela latać do Bożnicy i klepać litanie , W tłumie mi jakoś nie idzie . Mam nadzieję ,że za kilka lat pojadę znów .Tym razem z podziękowaniem . Tymczasem młody padł , dom ucichł .Mimo wszystko nie jest źle . Akumulatory naładowane , za kilka dni wrócimy wszyscy pewnie do naszych codziennych bytów .Tymczasem chwilo trwaj 😁








Brak komentarzy: